Jakby to powiedzieć...
W najbliższym czasie nie przeczytacie sobie zbyt wiele. Chyba...
Są dwa powody.
Po pierwsze jestem zaganiana do nauki...
Ta...
Po drugie, mój Wen jest na mnie śmiertelnie obrażony, więc...
Nie ma na co liczyć.
Żegnam się z Wami (Tylko na trochę!) drodzy Przyjaciele.
Pogrążona w żałobie Artemida...
W końcu urlop!
Yeah!
Co zrobić, gdy życie rozpada ci się na kawałki? Jak je poskładać z powrotem i żyć dalej, mimo bólu? Takie pytania zadaje sobie 17 letni Alex. Sądzi,że jego życie straciło sens. Czy aby na pewno?
sobota, 16 maja 2015
piątek, 1 maja 2015
Zaginął!
Poszukiwany!
Wen na wolności!
Wredny, złośliwy i irytujący.
Lat niewiele.
Złośliwe ogniki w oczkach, uśmiech Jokera, rogi i ogon.
Jednym słowem diabeł wcielony.
Zniknął dnia 28 kwietnia, wyszedł z domu i nie wrócił.
Znalazcę proszę o pilny kontakt z opiekunką.
Z góry dziękuję, za wszelkie informacje dotyczące jego aktualnego miejsca pobytu.
Wkurzona Artemida.
sobota, 25 kwietnia 2015
Rozdział 7
- Andy! Nisko na nogach, nisko! I przestań się tak szczerzyć!
- Panie trenerze, czemu pan nie ćwiczy?
- Pięć kółek wokół sali Luke!
- Tak jest panie trenerze!
Chris westchnął głęboko, modląc się o cierpliwość do tych patafianów.
W myślach klął na trenera i obiecywał sobie, że już nigdy nie da się wkręcić w zastępowanie go.
Po chwili westchnął ponownie, bo uświadomił sobie, że nie ostatni raz to robił. Był tego pewien, gdyż, jako kapitan drużyny, nie mógł pozwolić, by wypadli z formy przez niewystarczającą ilość treningów.
Powód nieobecności trenera był prosty.
Dwa dni wcześniej został ojcem cudnej Gwendolyn i nie miał głowy do treningów, a Chris, jako kapitan zgodził się przejąć jego obowiązki.
- Dobra chłopaki, koniec tej dziecinady! Jesteśmy mistrzami, a ja nie mam zamiaru nikomu oddawać naszego pucharu, więc weźcie się do roboty!
Andy podszedł do kumpla, pochylił się w jego stronę i teatralnych szeptem powiedział:
- Nie wiem czy wiesz, ale duch trenera w ciebie wstąpił i teraz nawet gadasz jak on.
Wszyscy obecni na sali usłyszeli jego słowa i momentalnie zaczęli się śmiać, znając charakter ich trenera.
Jedyną osobą, której nie było do śmiechu był Chris.
Chłopak rzucił kumplom oschłe spojrzenie, a później przydzielił karne okrążenia.
Podczas, gdy drużyna odbywała karę, Chris przypomniał sobie kiedy przyszedł na ostatni trening, a jego koledzy prawie go nie poznali.
Prychnął rozbawiony, na wspomnienie kumpli, ich wybałuszonych oczu i ust otwartych ze zdziwienia.
Śmiech zamarł na jego ustach, gdy zakręciło mu się w głowie.
Już po chwili poczuł, że coś jest nie tak.
Serce biło mu dwa razy szybciej, miał problem ze złapaniem oddechu, a na dodatek jego wzrok stawał się rozmyty.
Żadne dźwięki nie docierały do jego świadomości.
Usłyszał krzyk.
Rozdzierające, rozpaczliwe wołanie o pomoc.
Obrócił się by poznać źródło owego hałasu, lecz po chwili zorientował się, że to właśnie on krzyczy.
Żebra bolały go niemiłosiernie, ale to nie ból go zszokował.
Zdezorientowany, popatrzył na sylwetkę chłopaka siedzącego obok niego. Blondyn nie ruszał się, nie oddychał. Jego twarz wyglądała przerażająco, cała zakrwawiona, blada i taka...nieżywa.
Poczuł mdłości na myśl, że osoba obok niego jest martwa.
Po raz kolejny usłyszał ten głos.
Swój głos.
Mówił o jakimś chłopaku, jednak nie był w stanie usłyszeć jego imienia.
Błagał chłopaka o to, by ten go nie zostawiał, nie przestawał płakać.
Chris nie kontrolował słów, które wychodziły z jego ust, czuł jak gdyby on ich nie wypowiadał.
Po pewnym czasie nie miał już siły krzyczeć, więc tylko szlochał, gdy poczuł, że ktoś szarpie go za ramię i woła jego imię.
Otworzył oczy i powiódł nieprzytomnym spojrzeniem po osobach nad sobą.
W pierwszej chwili mocno się przestraszył, lecz zaraz zrozumiał, że znowu mu odbija i to nie w nocy.
Nad nim z troską i przerażeniem wymalowanymi na twarzy stał Andy, a za nim stała reszta drużyny, również z zaniepokojeniem na twarzy.
Pierwszą osobą, która odważyła się przerwać milczenie był Andy.
Szybko doskoczył do przyjaciela i nie słuchając, co ten ma mu do powiedzenia, zaczął sprawdzać czy nic mu się nie stało.
Chrisa zdenerwowało zachowanie Andy'ego, wiedział, że ten się martwił, ale to nie był powód, by zachowywać się w stosunku do niego niczym nadopiekuńcza kwoka. Nie był dzieciakiem.
Na dodatek nie musiał go zawstydzać przy kumplach z drużyny.
Gdy odsuwanie się z zasięgu rąk przyjaciela nie pomagało, Chris nie wytrzymał:
- Andy! Dzięki za tę troskę, ale przeżyję...
Kiedy wypowiedział te słowa w jego głowie pojawił się obraz trupio-bladego blondyna.
Gwałtownie zbladł i głośno przełknął ślinę, co nie umknęło uwadze jego przyjaciela.
- Chris, to przestaje być zabawne, dasz radę dojść do domu?
Chłopak niepewnie pokiwał głową.
Andy przejął dowodzenie.
Odwrócił się w stronę kumpli i powiedział:
- Chłopaki, sądzę, że dalszy trening nie ma większego sensu. Mam nadzieję, że to czego świadkami byliście nie wyjdzie poza nasze grono. Okay?
Wszyscy zgodnie pokiwali głowami, prawie wszyscy...
- Ale...
- Luke, wiem, że się martwisz, ale niepotrzebnie.
- Gdyby coś było nie tak, dasz nam znać, okay?
- Będziesz jedną z pierwszych osób, które się dowiedzą. A teraz przepraszam, ale musimy już iść.
- Uważajcie na siebie.
- Będziemy, pa.
Wyszli z budynku, Chris trochę niepewnie, opierając się o Andy'ego, który niósł ich torby ze strojami do siatkówki. Na szczęście, ich sierociniec znajdował się tylko kilka przecznic dalej. Andy nie wyobrażał sobie, by udało im się przejść więcej niż to.
Po najdłuższych 15 minutach w życiu Chrisa, wreszcie doszli na miejsce.
Pani Julia, gdy tylko ich zobaczyła, przeraziła się niemal na śmierć.
Gdy ją uspokoili, usiedli na kanapie, z herbatą grzejącą ich w ręce, a Andy szybko opowiedział o nagłym zasłabnięciu przyjaciela.
Po chwili oboje patrzyli na Chrisa, oczekując od niego odpowiedzi.
- Ja naprawdę nie wiem, czemu to się stało. Poczułem mocny skurcz, gdzieś w okolicach serca, a potem...
Potem opowiedział po kolei, co tak naprawdę się wydarzyło.
Andy dodał parę groszy od siebie, wspominając o jego nocnych koszmarach i opisując ich przebieg.
Kończąc swoją opowieść, Chris odważył się wypowiedzieć myśli, które przez cały czas krążyły po jego głowie.
- Wydaje mi się, że to zdarzyło się naprawdę, że ten chłopak naprawdę nie żyje.
Andy zadał pytanie, które budziło jego wątpliwości.
- Ale czemu to widziałeś? Jeszcze mi powiedz, że widziałeś to oczami pasażera, to chyba padnę na miejscu.
- Ja nie wiem, czemu to widziałem. Za to wiem, że to wydarzyło się naprawdę. Poza tym, czuję dziwną więź z tym chłopakiem. Ja...ja patrzyłem jego oczami.
- Skąd wiesz, że to był chłopak?
- Czuję to.
- Oczywiście, a zaraz usłyszę, że jesteś medium.
- Chłopcy dość! Myślę, że mam dobre wyjaśnienie tej sytuacji - do akcji wkroczyła pani Julia, wiedząc jak potrafią wyglądać kłótnie między tą dwójką.
Nie miała ochoty ich rozdzielać.
Czuła, że to najwyższa pora by wyznać informacje, o których wiedziała od tak dawna, a które tak bardzo jej ciążyły.
Chłopcy, słysząc poważny i smutny ton opiekunki popatrzyli na nią ze zdziwieniem. Zwykle była bardzo pogodną osobą i nie potrafili zrozumieć, co mogło zasmucić ją do tego stopnia.
Kobieta głęboko westchnęła, po czym zaczęła mówić:
- Chris, w dniu, w którym cię poznałam, byłeś malutkim szkrabem, zawsze roześmianym, tak bardzo radosnym. Jednak byłeś wątłego zdrowia, lekarz nie dawali ci zbyt dużych szans na przeżycie. A ty stoisz tu przede mną tak samo radosny i uśmiechnięty jak wtedy. Traktuje cię jak syna. Ciebie Andy także uważam za swoje dziecko. Wracając do historii, osoby, które cię oddały, nie chciały podać swoich danych, powiedzieli jedynie o tym, jak się nazywasz, że chorujesz i...
- I? Pani Julio, co jeszcze mówili?
- Mówili...mówili, że masz rodzeństwo, brata.
- Ja...ja mam brata?
- Tak, masz. Bliźniaka.
- Że co?! Nie, to niemożliwe!
Chris wstał i zaczął niespokojnie chodzić po pokoju.
- Dlaczego nie wiedziałem tego wcześniej?! Dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz?!
- Chris zrozum mnie! Nie chciałam cię stracić! A mówię ci teraz, bo....bo to może mieć spory wpływ na to, co ostatnio przeżywasz.
- Za chwilę wyjaśnisz mi o czym mówisz, ale najpierw powiedz mi, czemu niby myślałaś, że mnie stracisz?
- Bałam się, że pomyślisz, że skoro masz rodzinę to ja jestem zbędna i że po prostu stąd odejdziesz.
- Powiedziałaś, że jestem dla ciebie jak syn, prawda? - Chłopak poczekał na przytaknięcie kobiety, później kontynuował. - To wyobraź sobie, że ty jesteś moją matką. Kocham cię i w życiu bym ci tego nie zrobił. Niech pani nie myśli o tym, dobrze pani Julio?
- Tak, tak...
- No, niech pani już tak nie płaczę. Braciszku, pomożesz? - Zwrócił się do Andy'ego o pomoc.
Chłopak, by zmienić temat, zadał kobiecie pytane:
- Czemu uważa pani, że to, co się dzieje z Chrisem ma związek z jego bratem?
- A co takiego wiecie o bliźniętach?
- To rodzeństwo, jeśli są jednojajowi, są identyczni. I co z tego?
- Nie, nie o to mi chodzi. Otóż bliźnięta, a szczególnie bliźniaki jednojajowe, są ze sobą związane bardzo mocno. Są wyjątkowe. W medycynie odnotowano kilka przypadków, kiedy, gdy jeden z bliźniaków się skaleczył, drugi odczuwał ból. Przeżywali te same rzeczy. To dlatego mówi się, że bliźniacy to jedna dusza w dwóch ciałach.
- Więc to, co mi się śni i to, co się dziś zdarzyło...
- Tak, twój brat mógł być osobą, z którą czułeś więź.
Chris patrzył to na Andy'ego, to na panią Julie zagubionym wzrokiem.
- Więc, co ja mam teraz zrobić?_____________________________________________________________
Hejooo!!!
Wiem, rozdział miał być w zeszłym tygodniu, ale coś nie wyszło więc jest teraz.
Lepiej późno niż wcale, nieprawdaż?
Nie gniewajcie się, proszę.
Mam nawał obowiązków (wymówka!)
Zrywam się *macha białą chusteczką*
Do napisania. :)
- Panie trenerze, czemu pan nie ćwiczy?
- Pięć kółek wokół sali Luke!
- Tak jest panie trenerze!
Chris westchnął głęboko, modląc się o cierpliwość do tych patafianów.
W myślach klął na trenera i obiecywał sobie, że już nigdy nie da się wkręcić w zastępowanie go.
Po chwili westchnął ponownie, bo uświadomił sobie, że nie ostatni raz to robił. Był tego pewien, gdyż, jako kapitan drużyny, nie mógł pozwolić, by wypadli z formy przez niewystarczającą ilość treningów.
Powód nieobecności trenera był prosty.
Dwa dni wcześniej został ojcem cudnej Gwendolyn i nie miał głowy do treningów, a Chris, jako kapitan zgodził się przejąć jego obowiązki.
- Dobra chłopaki, koniec tej dziecinady! Jesteśmy mistrzami, a ja nie mam zamiaru nikomu oddawać naszego pucharu, więc weźcie się do roboty!
Andy podszedł do kumpla, pochylił się w jego stronę i teatralnych szeptem powiedział:
- Nie wiem czy wiesz, ale duch trenera w ciebie wstąpił i teraz nawet gadasz jak on.
Wszyscy obecni na sali usłyszeli jego słowa i momentalnie zaczęli się śmiać, znając charakter ich trenera.
Jedyną osobą, której nie było do śmiechu był Chris.
Chłopak rzucił kumplom oschłe spojrzenie, a później przydzielił karne okrążenia.
Podczas, gdy drużyna odbywała karę, Chris przypomniał sobie kiedy przyszedł na ostatni trening, a jego koledzy prawie go nie poznali.
Prychnął rozbawiony, na wspomnienie kumpli, ich wybałuszonych oczu i ust otwartych ze zdziwienia.
Śmiech zamarł na jego ustach, gdy zakręciło mu się w głowie.
Już po chwili poczuł, że coś jest nie tak.
Serce biło mu dwa razy szybciej, miał problem ze złapaniem oddechu, a na dodatek jego wzrok stawał się rozmyty.
Żadne dźwięki nie docierały do jego świadomości.
Usłyszał krzyk.
Rozdzierające, rozpaczliwe wołanie o pomoc.
Obrócił się by poznać źródło owego hałasu, lecz po chwili zorientował się, że to właśnie on krzyczy.
Żebra bolały go niemiłosiernie, ale to nie ból go zszokował.
Zdezorientowany, popatrzył na sylwetkę chłopaka siedzącego obok niego. Blondyn nie ruszał się, nie oddychał. Jego twarz wyglądała przerażająco, cała zakrwawiona, blada i taka...nieżywa.
Poczuł mdłości na myśl, że osoba obok niego jest martwa.
Po raz kolejny usłyszał ten głos.
Swój głos.
Mówił o jakimś chłopaku, jednak nie był w stanie usłyszeć jego imienia.
Błagał chłopaka o to, by ten go nie zostawiał, nie przestawał płakać.
Chris nie kontrolował słów, które wychodziły z jego ust, czuł jak gdyby on ich nie wypowiadał.
Po pewnym czasie nie miał już siły krzyczeć, więc tylko szlochał, gdy poczuł, że ktoś szarpie go za ramię i woła jego imię.
Otworzył oczy i powiódł nieprzytomnym spojrzeniem po osobach nad sobą.
W pierwszej chwili mocno się przestraszył, lecz zaraz zrozumiał, że znowu mu odbija i to nie w nocy.
Nad nim z troską i przerażeniem wymalowanymi na twarzy stał Andy, a za nim stała reszta drużyny, również z zaniepokojeniem na twarzy.
Pierwszą osobą, która odważyła się przerwać milczenie był Andy.
Szybko doskoczył do przyjaciela i nie słuchając, co ten ma mu do powiedzenia, zaczął sprawdzać czy nic mu się nie stało.
Chrisa zdenerwowało zachowanie Andy'ego, wiedział, że ten się martwił, ale to nie był powód, by zachowywać się w stosunku do niego niczym nadopiekuńcza kwoka. Nie był dzieciakiem.
Na dodatek nie musiał go zawstydzać przy kumplach z drużyny.
Gdy odsuwanie się z zasięgu rąk przyjaciela nie pomagało, Chris nie wytrzymał:
- Andy! Dzięki za tę troskę, ale przeżyję...
Kiedy wypowiedział te słowa w jego głowie pojawił się obraz trupio-bladego blondyna.
Gwałtownie zbladł i głośno przełknął ślinę, co nie umknęło uwadze jego przyjaciela.
- Chris, to przestaje być zabawne, dasz radę dojść do domu?
Chłopak niepewnie pokiwał głową.
Andy przejął dowodzenie.
Odwrócił się w stronę kumpli i powiedział:
- Chłopaki, sądzę, że dalszy trening nie ma większego sensu. Mam nadzieję, że to czego świadkami byliście nie wyjdzie poza nasze grono. Okay?
Wszyscy zgodnie pokiwali głowami, prawie wszyscy...
- Ale...
- Luke, wiem, że się martwisz, ale niepotrzebnie.
- Gdyby coś było nie tak, dasz nam znać, okay?
- Będziesz jedną z pierwszych osób, które się dowiedzą. A teraz przepraszam, ale musimy już iść.
- Uważajcie na siebie.
- Będziemy, pa.
Wyszli z budynku, Chris trochę niepewnie, opierając się o Andy'ego, który niósł ich torby ze strojami do siatkówki. Na szczęście, ich sierociniec znajdował się tylko kilka przecznic dalej. Andy nie wyobrażał sobie, by udało im się przejść więcej niż to.
Po najdłuższych 15 minutach w życiu Chrisa, wreszcie doszli na miejsce.
Pani Julia, gdy tylko ich zobaczyła, przeraziła się niemal na śmierć.
Gdy ją uspokoili, usiedli na kanapie, z herbatą grzejącą ich w ręce, a Andy szybko opowiedział o nagłym zasłabnięciu przyjaciela.
Po chwili oboje patrzyli na Chrisa, oczekując od niego odpowiedzi.
- Ja naprawdę nie wiem, czemu to się stało. Poczułem mocny skurcz, gdzieś w okolicach serca, a potem...
Potem opowiedział po kolei, co tak naprawdę się wydarzyło.
Andy dodał parę groszy od siebie, wspominając o jego nocnych koszmarach i opisując ich przebieg.
Kończąc swoją opowieść, Chris odważył się wypowiedzieć myśli, które przez cały czas krążyły po jego głowie.
- Wydaje mi się, że to zdarzyło się naprawdę, że ten chłopak naprawdę nie żyje.
Andy zadał pytanie, które budziło jego wątpliwości.
- Ale czemu to widziałeś? Jeszcze mi powiedz, że widziałeś to oczami pasażera, to chyba padnę na miejscu.
- Ja nie wiem, czemu to widziałem. Za to wiem, że to wydarzyło się naprawdę. Poza tym, czuję dziwną więź z tym chłopakiem. Ja...ja patrzyłem jego oczami.
- Skąd wiesz, że to był chłopak?
- Czuję to.
- Oczywiście, a zaraz usłyszę, że jesteś medium.
- Chłopcy dość! Myślę, że mam dobre wyjaśnienie tej sytuacji - do akcji wkroczyła pani Julia, wiedząc jak potrafią wyglądać kłótnie między tą dwójką.
Nie miała ochoty ich rozdzielać.
Czuła, że to najwyższa pora by wyznać informacje, o których wiedziała od tak dawna, a które tak bardzo jej ciążyły.
Chłopcy, słysząc poważny i smutny ton opiekunki popatrzyli na nią ze zdziwieniem. Zwykle była bardzo pogodną osobą i nie potrafili zrozumieć, co mogło zasmucić ją do tego stopnia.
Kobieta głęboko westchnęła, po czym zaczęła mówić:
- Chris, w dniu, w którym cię poznałam, byłeś malutkim szkrabem, zawsze roześmianym, tak bardzo radosnym. Jednak byłeś wątłego zdrowia, lekarz nie dawali ci zbyt dużych szans na przeżycie. A ty stoisz tu przede mną tak samo radosny i uśmiechnięty jak wtedy. Traktuje cię jak syna. Ciebie Andy także uważam za swoje dziecko. Wracając do historii, osoby, które cię oddały, nie chciały podać swoich danych, powiedzieli jedynie o tym, jak się nazywasz, że chorujesz i...
- I? Pani Julio, co jeszcze mówili?
- Mówili...mówili, że masz rodzeństwo, brata.
- Ja...ja mam brata?
- Tak, masz. Bliźniaka.
- Że co?! Nie, to niemożliwe!
Chris wstał i zaczął niespokojnie chodzić po pokoju.
- Dlaczego nie wiedziałem tego wcześniej?! Dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz?!
- Chris zrozum mnie! Nie chciałam cię stracić! A mówię ci teraz, bo....bo to może mieć spory wpływ na to, co ostatnio przeżywasz.
- Za chwilę wyjaśnisz mi o czym mówisz, ale najpierw powiedz mi, czemu niby myślałaś, że mnie stracisz?
- Bałam się, że pomyślisz, że skoro masz rodzinę to ja jestem zbędna i że po prostu stąd odejdziesz.
- Powiedziałaś, że jestem dla ciebie jak syn, prawda? - Chłopak poczekał na przytaknięcie kobiety, później kontynuował. - To wyobraź sobie, że ty jesteś moją matką. Kocham cię i w życiu bym ci tego nie zrobił. Niech pani nie myśli o tym, dobrze pani Julio?
- Tak, tak...
- No, niech pani już tak nie płaczę. Braciszku, pomożesz? - Zwrócił się do Andy'ego o pomoc.
Chłopak, by zmienić temat, zadał kobiecie pytane:
- Czemu uważa pani, że to, co się dzieje z Chrisem ma związek z jego bratem?
- A co takiego wiecie o bliźniętach?
- To rodzeństwo, jeśli są jednojajowi, są identyczni. I co z tego?
- Nie, nie o to mi chodzi. Otóż bliźnięta, a szczególnie bliźniaki jednojajowe, są ze sobą związane bardzo mocno. Są wyjątkowe. W medycynie odnotowano kilka przypadków, kiedy, gdy jeden z bliźniaków się skaleczył, drugi odczuwał ból. Przeżywali te same rzeczy. To dlatego mówi się, że bliźniacy to jedna dusza w dwóch ciałach.
- Więc to, co mi się śni i to, co się dziś zdarzyło...
- Tak, twój brat mógł być osobą, z którą czułeś więź.
Chris patrzył to na Andy'ego, to na panią Julie zagubionym wzrokiem.
- Więc, co ja mam teraz zrobić?_____________________________________________________________
Hejooo!!!
Wiem, rozdział miał być w zeszłym tygodniu, ale coś nie wyszło więc jest teraz.
Lepiej późno niż wcale, nieprawdaż?
Nie gniewajcie się, proszę.
Mam nawał obowiązków (wymówka!)
Zrywam się *macha białą chusteczką*
Do napisania. :)
piątek, 10 kwietnia 2015
"Miłość niespełniona to specyficzny rodzaj nienawiści."
- Dlaczego płaczesz?
- Nie zrozumiesz.
- Powiedz.
- Nie zrozumiesz.
- Czemu znowu płaczesz?
- Nie zrozumiesz.
- Powiedz, zrozumiem.
- Nigdy tego nie zrozumiesz.
- Nie płacz.
- Ty nie rozumiesz.
- Spraw, bym zrozumiała.
- Dlaczego płaczesz?
- Bo kocham.
- Nie rozumiem.
- Mówiłem.
- Uśmiechnij się.
- Nie mogę.
- Czemu?
- Bo nienawidzę.
- Czemu...
- Proszę, przestań pytać.
- To daj mi odpowiedzi. Powiedz.
- Kiedyś.
- Chcę powiedzieć...
- Więc?
- Kocham i nienawidzę. Umieram w środku, dzień w dzień. Ja już nie żyję.
- Może ty tylko chorujesz? Powiedz kogo kochasz, a kogo nienawidzisz?
- Tą samą osobę.
- Ale jak to możliwe?
- Nienawidzę jej, bo nadal ją kocham.
- To znaczy?
- Ona tego nie widzi.
- Zrób coś, żeby zobaczyła.
- Ciągle robię, a ona tego nie widzi.
- Może po prostu nie jest ciebie warta?
- Może.
- Kochałeś kiedyś tak mocno, że byłeś w stanie oddać za tego kogoś życie?
- Ja wciąż tak mam, dlaczego pytasz?
- Nieważne.
- Powiesz mi kiedyś, kogo kochasz?
- Powiem.
- Wiem, że to nienajlepszy moment, ale taki nigdy nie nadejdzie.
- O co chodzi?
- Mogę za ciebie zginąć, a ty?
- Ja? Nienawidzę cię, bo cię kocham.
_____________________________________________________________
Hejka!
Dziś jest trochę inny klimat, ale to dlatego, że nic innego nie trafiło do mojej głowy.
Mam nadzieję, że zrozumieliście z tego tekstu więcej niż ja.
Chciałam powitać nowych czytelników, więc...
Ta da da da da!
Witam!
Następny rozdział powinien pojawić się za tydzień, lecz nie wiem jak to będzie.
To chyba tyle.
Do napisania. :)
PS. Jak tam powrót do normalności?
- Nie zrozumiesz.
- Powiedz.
- Nie zrozumiesz.
- Czemu znowu płaczesz?
- Nie zrozumiesz.
- Powiedz, zrozumiem.
- Nigdy tego nie zrozumiesz.
- Nie płacz.
- Ty nie rozumiesz.
- Spraw, bym zrozumiała.
- Dlaczego płaczesz?
- Bo kocham.
- Nie rozumiem.
- Mówiłem.
- Uśmiechnij się.
- Nie mogę.
- Czemu?
- Bo nienawidzę.
- Czemu...
- Proszę, przestań pytać.
- To daj mi odpowiedzi. Powiedz.
- Kiedyś.
- Chcę powiedzieć...
- Więc?
- Kocham i nienawidzę. Umieram w środku, dzień w dzień. Ja już nie żyję.
- Może ty tylko chorujesz? Powiedz kogo kochasz, a kogo nienawidzisz?
- Tą samą osobę.
- Ale jak to możliwe?
- Nienawidzę jej, bo nadal ją kocham.
- To znaczy?
- Ona tego nie widzi.
- Zrób coś, żeby zobaczyła.
- Ciągle robię, a ona tego nie widzi.
- Może po prostu nie jest ciebie warta?
- Może.
- Kochałeś kiedyś tak mocno, że byłeś w stanie oddać za tego kogoś życie?
- Ja wciąż tak mam, dlaczego pytasz?
- Nieważne.
- Powiesz mi kiedyś, kogo kochasz?
- Powiem.
- Wiem, że to nienajlepszy moment, ale taki nigdy nie nadejdzie.
- O co chodzi?
- Mogę za ciebie zginąć, a ty?
- Ja? Nienawidzę cię, bo cię kocham.
_____________________________________________________________
Hejka!
Dziś jest trochę inny klimat, ale to dlatego, że nic innego nie trafiło do mojej głowy.
Mam nadzieję, że zrozumieliście z tego tekstu więcej niż ja.
Chciałam powitać nowych czytelników, więc...
Ta da da da da!
Witam!
Następny rozdział powinien pojawić się za tydzień, lecz nie wiem jak to będzie.
To chyba tyle.
Do napisania. :)
PS. Jak tam powrót do normalności?
piątek, 3 kwietnia 2015
Rozdział 6
Nie! Tom, miałeś uważać.
Tom....
- Okay, co robimy najpierw, panie Sherlock?
- Najpierw musimy sprawdzić informacje z tych dokumentów. A jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie Sherlockiem, możesz być pewny, że nie doczekasz się rozwiązania tej tajemnicy, doktorze Watson. Czy rozumie pan ten przekaz, czy może mam to panu zobrazować?
- Sądzę, że pomysł z papierami jest bardzo dobry. Sprawę zagadki należy dogłębnie przemyśleć, jednak uważam, że przyda się moja pomoc, więc chwilowo wstrzymaj konie młody.
- Nie prowokuj mnie, bo puszcze wodzę wyobraźni i skończy się twój szczęśliwy żywot. Załapałeś?
- Oczywiście, nie musisz się tak denerwować, ja tylko próbuje cię rozbawić. Nie lubię, kiedy zachowujesz się, jakby od ciebie zależał los całego świata. Jesteś wtedy spięty i mało śmieszny.
- Okay, ja też przepraszam. Po prostu, z jednej strony chciałbym go już poznać, a jednocześnie, właśnie tego najbardziej się boję.
- Czego? Tego, że cię nie polubi, czy może że to on nie spełni twoich oczekiwań?
- Po trochę tego i tego. Co jeśli on faktycznie mnie nie polubi?
- Zdradzę ci pewną tajemnicę. Ciebie nie można ot tak polubić. Jesteś bardzo specyficzny, ciebie można kochać albo nienawidzić. Nic innego nie wchodzi w rachubę. A Chris jest twoim bratem. Bliźniakiem do tego.
- I co z tego?
- Jak to, co? Nawet, jeśli na początku nie będzie cudownie, z czasem wszystko się ułoży. Jesteście rodziną i nic innego nie powinno mieć znaczenia. A jeśli spróbuje ci coś zrobić, skopię mu tyłek.
- Jak dobrze, że jesteś moim przyjacielem. Sam w życiu bym tego nie ogarnął.
- Zawsze będę twoim kumplem, pamiętaj. Niezależnie, co się stanie ja zawsze będę twoim przyjacielem. Okay?
- Okay. Tylko proszę cię, przestań, bo mój żołądek nie wytrzyma tak wielkiej porcji słodyczy i będziesz miał tu tęczowy potop.
- Dobrze. A więc
- Nie zaczyna się zdania od "więc".
- Jesteś nieznośny.
- Wiem.
- Uspokój się, weź głęboki, odprężający oddech i policz do dziesięciu.
- Ale Tom, ja jestem spokojny.
- Mówiłem do siebie, wredna małpo.
- Wiesz, że rozmowa z samym sobą świadczy o niezbyt zdrowym stanie psychicznym?
- Alex, ja cię zaraz...
- Jak już wspominałem, powinniśmy sprawdzić, czy te papiery zawierają prawdziwe informację, a jeśli nie, to będziemy musieli poszukać gdzie indziej.
- Cóż za subtelna zmiana tematu.
- Och, no weź. Ja tylko tak mówię.
- Wiem, wiem, ale czasem jesteś bardzo irytujący.
- Na tym zakończmy naszą rozmowę, bo nie chcę się dziś z tobą pokłócić.
- Dobra, to pokaż te papiery.
Alex wstał z łóżka, na którym siedział i podszedł do szafki. Otworzył ją i wyciągnął tak ważne dla niego dokumenty. Przez moment patrzył na nie, po czym wrócił wraz z nimi do przyjaciela siedzącego na łóżku.
Podał teczkę Tomowi, a on bez zastanowienia otworzył ją. W środku znajdowało się bardzo mało dokumentów, w których mogły być przydatne informacje. Poza aktem urodzenia obojga bliźniaków
nie było tam wielu informacji. Przez chwilę, przyjaciele wertowali papiery, aż natknęli się na jeden bardzo znaczący.
Był to dokument, w którym państwo Cooper zrzekali się swoich praw do Chrisa Andrew'a Coopera, jednocześnie przekazując dziecko do domu dziecka.
- Tom, to bardzo ważna wskazówka. Jeśli się nam poszczęści, to właśnie tam znajdziemy Chrisa.
- Tak, a jeśli będziemy mieć twoje szczęście, to wcześniej spadnie nam na głowę zbłąkana cegła.
- Nie żartuj sobie z mojego pecha. On jest bardzo specyficzny, jak ja.
- O tak, jest baaardzo do ciebie podobny. Pojawia się znikąd, wkręca się wszędzie, gdzie może i jest niezwykle upierdliwy. Cały ty.
- Tom?
- Tak?
- Teraz ci wybaczam, ale następnym razem, załatwię ci bilet na Syberię. W jedną stronę.
- Zrozumiałem. Zmieniając temat, jak chcesz sprawdzić ten sierociniec?
- Miałem nadzieję, że pojedziemy tam jutro z samego rana.
- I oczywiście pojedziemy moim autem, prawda?
- A jakże by inaczej?
- Oj, Alex, Alex, co z ciebie wyrośnie?
- Cudowny, piękny, mądry, sławny i przede wszystkim, szczęśliwy człowiek.
- Zapomniałeś dodać skromny.
- To akurat, wynika samo z siebie.
- Okay, będę się już zbierał. Muszę znaleźć dobry argument, by tata pożyczył mi samochód. Wiesz, że po ostatniej stłuczce, nie jest już tak chętny do tego, bym zbierał nowe doświadczenia życiowe.
- Powiedz, że to sprawa życia i śmierci. Jeśli to go nie przekona, zadzwoń po mnie. Mojej minie zbitego szczeniaka się nie oprze. Nie ma szans.
- Tak zrobię. A ty, uważaj na siebie.
- Spróbuję. To do jutra, tak?
- Przyjadę do ciebie autem taty, a jak nie to...Nie przyjadę w ogóle.
- Tylko spróbuj, to zmienię zdanie, co do Syberii.
- Do jutra.
- Pa.
||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Następnego dnia, z samego rana, Tom podjechał pod dom Alexa.
Przez chwilę czekał nie wiedząc, co zrobić, po czym najzwyczajniej zatrąbił.
Po 10 minutach czekania, z budynku wyszedł chłopak, w pośpiechu zapinając bluzę. Podbiegł do samochodu i po wejściu do środka przywitał się z kierowcą.
- Siema gapo, zapnij pasy.
- Hej. Muszę? Wiesz, że ich nienawidzę.
Wzrok jakim Tom go obdarzył sprawił, że momentalnie odechciało mu się protestów.
- Dobra, dobra. Jak zwykle zaspałem, ale widzę, że udało ci się wyłudzić autko. Jak to zrobiłeś?
- Powołałem się na ciebie, a tata od razu stwierdził, że chyba nie przeżyłby twojej minki w stylu Bambi i dał mi kluczyki.
- Ej! Nie jestem sarniną!
Tom zmierzył go wzrokiem i powiedział:
- Mój tata ma odmienne zdanie na ten temat, a ja wyjątkowo się z tym zgadzam. Pasujesz mi na Bambiego.
- Tom, patrz na drogę, bo zaraz wylądujemy na drzewie.
- Wątpisz w moje umiejętności kierowcy.
- Tak!
- No wiesz! Nie rozmawiam z tobą!
- Nie to nie.
Dalszą drogę pokonywali w ciszy. Alex wiedział, że jego przyjaciel wcale nie jest na niego zły, jednak coś powstrzymywało go przed przeproszeniem.
Po półgodzinnej jazdy bez słowa, Alex stwierdził w myślach, że dłużej nie wytrzyma, więc odwrócił się, by przeprosić przyjaciela.
W tej samej chwili zobaczył coś, co sprawiło, że krew w jego żyłach momentalnie zamarzła.
W ich kierunku pędziła ciężarówka, a jej kierowca nie widział ich auta.
Następne wydarzenia potoczyły się bardzo szybko.
Alex krzyknął ostrzegawczo, a Tom, choć próbował zareagować, wiedział, że było za późno.
Jedyną rzeczą, którą mógł zrobić, było skierowanie samochodu tak, by siła uderzenia nie trafiła w stronę, po której siedział Alex.
Rozpędzony pojazd uderzył w stronę kierowcy z całą mocą.
Alex czuł jak krew buzuje mu w uszach, kiedy samochód koziołkując, zatrzymał się w rowie.
Chłopak poczuł ogromny ból w żebrach, o którym po chwili zapomniał, gdyż coś gorszego zwróciło jego uwagę.
Tom miał zamknięte oczy.
Nie ruszał się.
Nie oddychał.
Alex zebrał w sobie całą siłę, którą w tym momencie posiadał i zaczął wołać pomoc.Poczuł, że po policzkach spływają mu strużki łez, lecz nie zwrócił na nie uwagi.
W głowie miał tylko jedno: Tom nie żyje.
Ciągle słyszał to zdanie, ale nie chciał w nie uwierzyć.
Nie! Tom, miałeś uważać.
Tom, wszystko w porządku?
Tylko to miał w głowie.
Jego krzyki, jego szlochanie, nic nie dawało.
Klatka piersiowa Toma nadal się nie unosiła.
_____________________________________________________________
I tym jakże wesołym akcentem zakończyliśmy rozdział 6.
Jestem ciekawa Waszej reakcji.
Źli z powodu takiego zakończenia, czy może zadowoleni, że wreszcie coś się dzieję
No dobra, koniec o opowiadaniu, teraz chcę coś powiedzieć.
Z okazji tych Białych Świąt życzę Wam:
Zdrowia (przy mnie to konieczne).
Rozwagi (większej niż ta, którą posiadam ja).
Cierpliwości (do mojego lenistwa).
Samokontroli (by w gniewie mnie nie zabić).
Uśmiechu (nawet przez łzy).
Radości, (choćby tej z muzyki) .
Miłości (ja na ten przykład, bardzo Was kocham. Prawie tak mocno, jak siebie)
Przyjaźni prawdziwej, (tej fałszywej nakopcie po tyłku)
I dobrnięcia do końca tej opowieści.
Tak więc...
Wesołego Jajka i...
Do napisania. :)
Tom....
Proszę Tom...
Proszę, nie...
Proszę, nie...
Nie rób mi tego...
Proszę, nie zostawiaj mnie!
Dzień wcześniej...
- Najpierw musimy sprawdzić informacje z tych dokumentów. A jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie Sherlockiem, możesz być pewny, że nie doczekasz się rozwiązania tej tajemnicy, doktorze Watson. Czy rozumie pan ten przekaz, czy może mam to panu zobrazować?
- Sądzę, że pomysł z papierami jest bardzo dobry. Sprawę zagadki należy dogłębnie przemyśleć, jednak uważam, że przyda się moja pomoc, więc chwilowo wstrzymaj konie młody.
- Nie prowokuj mnie, bo puszcze wodzę wyobraźni i skończy się twój szczęśliwy żywot. Załapałeś?
- Oczywiście, nie musisz się tak denerwować, ja tylko próbuje cię rozbawić. Nie lubię, kiedy zachowujesz się, jakby od ciebie zależał los całego świata. Jesteś wtedy spięty i mało śmieszny.
- Okay, ja też przepraszam. Po prostu, z jednej strony chciałbym go już poznać, a jednocześnie, właśnie tego najbardziej się boję.
- Czego? Tego, że cię nie polubi, czy może że to on nie spełni twoich oczekiwań?
- Po trochę tego i tego. Co jeśli on faktycznie mnie nie polubi?
- Zdradzę ci pewną tajemnicę. Ciebie nie można ot tak polubić. Jesteś bardzo specyficzny, ciebie można kochać albo nienawidzić. Nic innego nie wchodzi w rachubę. A Chris jest twoim bratem. Bliźniakiem do tego.
- I co z tego?
- Jak to, co? Nawet, jeśli na początku nie będzie cudownie, z czasem wszystko się ułoży. Jesteście rodziną i nic innego nie powinno mieć znaczenia. A jeśli spróbuje ci coś zrobić, skopię mu tyłek.
- Jak dobrze, że jesteś moim przyjacielem. Sam w życiu bym tego nie ogarnął.
- Zawsze będę twoim kumplem, pamiętaj. Niezależnie, co się stanie ja zawsze będę twoim przyjacielem. Okay?
- Okay. Tylko proszę cię, przestań, bo mój żołądek nie wytrzyma tak wielkiej porcji słodyczy i będziesz miał tu tęczowy potop.
- Dobrze. A więc
- Nie zaczyna się zdania od "więc".
- Jesteś nieznośny.
- Wiem.
- Uspokój się, weź głęboki, odprężający oddech i policz do dziesięciu.
- Ale Tom, ja jestem spokojny.
- Mówiłem do siebie, wredna małpo.
- Wiesz, że rozmowa z samym sobą świadczy o niezbyt zdrowym stanie psychicznym?
- Alex, ja cię zaraz...
- Jak już wspominałem, powinniśmy sprawdzić, czy te papiery zawierają prawdziwe informację, a jeśli nie, to będziemy musieli poszukać gdzie indziej.
- Cóż za subtelna zmiana tematu.
- Och, no weź. Ja tylko tak mówię.
- Wiem, wiem, ale czasem jesteś bardzo irytujący.
- Na tym zakończmy naszą rozmowę, bo nie chcę się dziś z tobą pokłócić.
- Dobra, to pokaż te papiery.
Alex wstał z łóżka, na którym siedział i podszedł do szafki. Otworzył ją i wyciągnął tak ważne dla niego dokumenty. Przez moment patrzył na nie, po czym wrócił wraz z nimi do przyjaciela siedzącego na łóżku.
Podał teczkę Tomowi, a on bez zastanowienia otworzył ją. W środku znajdowało się bardzo mało dokumentów, w których mogły być przydatne informacje. Poza aktem urodzenia obojga bliźniaków
nie było tam wielu informacji. Przez chwilę, przyjaciele wertowali papiery, aż natknęli się na jeden bardzo znaczący.
Był to dokument, w którym państwo Cooper zrzekali się swoich praw do Chrisa Andrew'a Coopera, jednocześnie przekazując dziecko do domu dziecka.
- Tom, to bardzo ważna wskazówka. Jeśli się nam poszczęści, to właśnie tam znajdziemy Chrisa.
- Tak, a jeśli będziemy mieć twoje szczęście, to wcześniej spadnie nam na głowę zbłąkana cegła.
- Nie żartuj sobie z mojego pecha. On jest bardzo specyficzny, jak ja.
- O tak, jest baaardzo do ciebie podobny. Pojawia się znikąd, wkręca się wszędzie, gdzie może i jest niezwykle upierdliwy. Cały ty.
- Tom?
- Tak?
- Teraz ci wybaczam, ale następnym razem, załatwię ci bilet na Syberię. W jedną stronę.
- Zrozumiałem. Zmieniając temat, jak chcesz sprawdzić ten sierociniec?
- Miałem nadzieję, że pojedziemy tam jutro z samego rana.
- I oczywiście pojedziemy moim autem, prawda?
- A jakże by inaczej?
- Oj, Alex, Alex, co z ciebie wyrośnie?
- Cudowny, piękny, mądry, sławny i przede wszystkim, szczęśliwy człowiek.
- Zapomniałeś dodać skromny.
- To akurat, wynika samo z siebie.
- Okay, będę się już zbierał. Muszę znaleźć dobry argument, by tata pożyczył mi samochód. Wiesz, że po ostatniej stłuczce, nie jest już tak chętny do tego, bym zbierał nowe doświadczenia życiowe.
- Powiedz, że to sprawa życia i śmierci. Jeśli to go nie przekona, zadzwoń po mnie. Mojej minie zbitego szczeniaka się nie oprze. Nie ma szans.
- Tak zrobię. A ty, uważaj na siebie.
- Spróbuję. To do jutra, tak?
- Przyjadę do ciebie autem taty, a jak nie to...Nie przyjadę w ogóle.
- Tylko spróbuj, to zmienię zdanie, co do Syberii.
- Do jutra.
- Pa.
||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Następnego dnia, z samego rana, Tom podjechał pod dom Alexa.
Przez chwilę czekał nie wiedząc, co zrobić, po czym najzwyczajniej zatrąbił.
Po 10 minutach czekania, z budynku wyszedł chłopak, w pośpiechu zapinając bluzę. Podbiegł do samochodu i po wejściu do środka przywitał się z kierowcą.
- Siema gapo, zapnij pasy.
- Hej. Muszę? Wiesz, że ich nienawidzę.
Wzrok jakim Tom go obdarzył sprawił, że momentalnie odechciało mu się protestów.
- Dobra, dobra. Jak zwykle zaspałem, ale widzę, że udało ci się wyłudzić autko. Jak to zrobiłeś?
- Powołałem się na ciebie, a tata od razu stwierdził, że chyba nie przeżyłby twojej minki w stylu Bambi i dał mi kluczyki.
- Ej! Nie jestem sarniną!
Tom zmierzył go wzrokiem i powiedział:
- Mój tata ma odmienne zdanie na ten temat, a ja wyjątkowo się z tym zgadzam. Pasujesz mi na Bambiego.
- Tom, patrz na drogę, bo zaraz wylądujemy na drzewie.
- Wątpisz w moje umiejętności kierowcy.
- Tak!
- No wiesz! Nie rozmawiam z tobą!
- Nie to nie.
Dalszą drogę pokonywali w ciszy. Alex wiedział, że jego przyjaciel wcale nie jest na niego zły, jednak coś powstrzymywało go przed przeproszeniem.
Po półgodzinnej jazdy bez słowa, Alex stwierdził w myślach, że dłużej nie wytrzyma, więc odwrócił się, by przeprosić przyjaciela.
W tej samej chwili zobaczył coś, co sprawiło, że krew w jego żyłach momentalnie zamarzła.
W ich kierunku pędziła ciężarówka, a jej kierowca nie widział ich auta.
Następne wydarzenia potoczyły się bardzo szybko.
Alex krzyknął ostrzegawczo, a Tom, choć próbował zareagować, wiedział, że było za późno.
Jedyną rzeczą, którą mógł zrobić, było skierowanie samochodu tak, by siła uderzenia nie trafiła w stronę, po której siedział Alex.
Rozpędzony pojazd uderzył w stronę kierowcy z całą mocą.
Alex czuł jak krew buzuje mu w uszach, kiedy samochód koziołkując, zatrzymał się w rowie.
Chłopak poczuł ogromny ból w żebrach, o którym po chwili zapomniał, gdyż coś gorszego zwróciło jego uwagę.
Tom miał zamknięte oczy.
Nie ruszał się.
Nie oddychał.
Alex zebrał w sobie całą siłę, którą w tym momencie posiadał i zaczął wołać pomoc.Poczuł, że po policzkach spływają mu strużki łez, lecz nie zwrócił na nie uwagi.
W głowie miał tylko jedno: Tom nie żyje.
Ciągle słyszał to zdanie, ale nie chciał w nie uwierzyć.
Nie! Tom, miałeś uważać.
Tom, wszystko w porządku?
Proszę Tom, nie zostawiaj mnie, tylko nie ty.
Nie ty, nie ty.
Proszę, nie ty!
Nie ty, nie ty.
Proszę, nie ty!
Nie rób mi tego, mam tylko ciebie.
Proszę, nie zostawiaj mnie!
Jego krzyki, jego szlochanie, nic nie dawało.
Klatka piersiowa Toma nadal się nie unosiła.
_____________________________________________________________
I tym jakże wesołym akcentem zakończyliśmy rozdział 6.
Jestem ciekawa Waszej reakcji.
Źli z powodu takiego zakończenia, czy może zadowoleni, że wreszcie coś się dzieję
No dobra, koniec o opowiadaniu, teraz chcę coś powiedzieć.
Z okazji tych Białych Świąt życzę Wam:
Zdrowia (przy mnie to konieczne).
Rozwagi (większej niż ta, którą posiadam ja).
Cierpliwości (do mojego lenistwa).
Samokontroli (by w gniewie mnie nie zabić).
Uśmiechu (nawet przez łzy).
Radości, (choćby tej z muzyki) .
Miłości (ja na ten przykład, bardzo Was kocham. Prawie tak mocno, jak siebie)
Przyjaźni prawdziwej, (tej fałszywej nakopcie po tyłku)
I dobrnięcia do końca tej opowieści.
Tak więc...
Wesołego Jajka i...
Do napisania. :)
środa, 1 kwietnia 2015
"To już jest koniec, nie ma już nic"
Cześć!
Jestem pewna, że wszyscy spodziewaliście się tego, choć nie koniecznie tak wcześnie.
A jednak, zdarza się.
Nie robię tego z chęcią, ale nie mam wyboru.
Z pewnych osobistych powodów, o których nie będę Wam wspominać, zamykam tego bloga.
Nie piszę, że zawieszam, ponieważ oznaczałoby to, że myślę, by za jakiś czas wrócić, a tak się nie stanie.
A to dlatego, że mam zbyt wiele problemów, może za parę lat wrócę do blogsfery, jednak nie w najbliższym czasie.
Przykro mi.
Zastanawiam się, czy jest możliwość, by każdy kto to przeczyta, napisał, co sądzi o moim opowiadaniu.
I nie, to nie jest błaganie o łaskę. Po prostu miło byłoby dowiedzieć się, że jest ktoś kto to czytał.
Błagać o łaskę przebaczenia będę tylko jedną osobę.
Ayo, tak bardzo Cię przepraszam, wiem, że Cię zawiodłam, ale to jedyne wyjście z mojej obecnej sytuacji.
Mam nadzieję, że zrozumiesz.
A jeśli nie, cóż... Przykro mi.
NIE do napisania. :(
Drogi czytelniku, ogłaszam, że zostałeś oficjalnie STROLLOWANY przez Artemidę. :D
Nie gniewajcie się na mnie, w końcu dziś 1 kwietnia.
Tym, którzy nie dali się nabrać, gratuluję czujności.
Tym z Was, którzy dali się nabrać, popracujcie nad nią, przyda Wam się w życiu. Chyba
Do napisania. :**********************
PS. Przyznać się, kto się nabrał?
Jestem pewna, że wszyscy spodziewaliście się tego, choć nie koniecznie tak wcześnie.
A jednak, zdarza się.
Nie robię tego z chęcią, ale nie mam wyboru.
Z pewnych osobistych powodów, o których nie będę Wam wspominać, zamykam tego bloga.
Nie piszę, że zawieszam, ponieważ oznaczałoby to, że myślę, by za jakiś czas wrócić, a tak się nie stanie.
A to dlatego, że mam zbyt wiele problemów, może za parę lat wrócę do blogsfery, jednak nie w najbliższym czasie.
Przykro mi.
Zastanawiam się, czy jest możliwość, by każdy kto to przeczyta, napisał, co sądzi o moim opowiadaniu.
I nie, to nie jest błaganie o łaskę. Po prostu miło byłoby dowiedzieć się, że jest ktoś kto to czytał.
Błagać o łaskę przebaczenia będę tylko jedną osobę.
Ayo, tak bardzo Cię przepraszam, wiem, że Cię zawiodłam, ale to jedyne wyjście z mojej obecnej sytuacji.
Mam nadzieję, że zrozumiesz.
A jeśli nie, cóż... Przykro mi.
NIE do napisania. :(
Drogi czytelniku, ogłaszam, że zostałeś oficjalnie STROLLOWANY przez Artemidę. :D
Nie gniewajcie się na mnie, w końcu dziś 1 kwietnia.
Tym, którzy nie dali się nabrać, gratuluję czujności.
Tym z Was, którzy dali się nabrać, popracujcie nad nią, przyda Wam się w życiu. Chyba
Do napisania. :**********************
PS. Przyznać się, kto się nabrał?
piątek, 27 marca 2015
Jest impreza, nie ma shota!
Tak, tak.
Tytuł mówi sam za siebie.
Jako że aktualnie świętuje urodziny mojego Fenusia (♥), nie mogę dziś dodać ani shota ani niczego innego, dlatego zamieszczam informację, żebyście nie oczekiwali notki innej niż ta, gdyż taka się nie pojawi.
Poza tym, nawet gdybym miała czas dodać cokolwiek (a nie mam), mój Wen nie jest w stanie całkowitej trzeźwości, więc nie będę zadręczać Was jego bełkotem.
To chyba tyle.
Mam nadzieję, że nie czujecie zbyt dużego rozczarowania, a jeśli tak, możecie wyrazić je w komentarzu.
No, więc...
Do napisania. :)
Wenek! Złaź z tej lampy, bo spadnie..
...........................
Ostrzegałam Cię!
Nic ci nie jest?
Nie strasz mnie tak!
Wstyd mi za Ciebie!
Tytuł mówi sam za siebie.
Jako że aktualnie świętuje urodziny mojego Fenusia (♥), nie mogę dziś dodać ani shota ani niczego innego, dlatego zamieszczam informację, żebyście nie oczekiwali notki innej niż ta, gdyż taka się nie pojawi.
Poza tym, nawet gdybym miała czas dodać cokolwiek (a nie mam), mój Wen nie jest w stanie całkowitej trzeźwości, więc nie będę zadręczać Was jego bełkotem.
To chyba tyle.
Mam nadzieję, że nie czujecie zbyt dużego rozczarowania, a jeśli tak, możecie wyrazić je w komentarzu.
No, więc...
Do napisania. :)
Wenek! Złaź z tej lampy, bo spadnie..
...........................
Ostrzegałam Cię!
Nic ci nie jest?
Nie strasz mnie tak!
Wstyd mi za Ciebie!
sobota, 21 marca 2015
Rozdział 5
W sobotę, Chris obudził się nie w humorze.
Od urodzin Andy'ego minęło kilka dni, a on miał wrażenie, że upłynęły lata. Każdy dzień wyglądał tak samo. Pobudka, szkoła, trening, sen.
W prawdzie w weekend, miał czas na odpoczynek, lecz nie robił wtedy nic produktywnego.
Rutyna wkradała się w jego życie, a on nie chciał do tego dopuścić.
Chciał adrenaliny.
Postanowił, że czas zmienić coś w swoim życiu.
Chciał adrenaliny.
Postanowił, że czas zmienić coś w swoim życiu.
Pierwszą rzeczą, którą zrobił, było namówienie pani Julii, by zajęła Andy'ego jakąś pracą.
On sam musiał mieć trochę czasu dla siebie, przynajmniej taką wersję usłyszała kobieta.
Nie było specjalnie trudno ją przekonać, gdyż potrzebowała pomocy w kuchni, a jego przyjaciel, wbrew pozorom, potrafił świetnie gotować.
On sam musiał mieć trochę czasu dla siebie, przynajmniej taką wersję usłyszała kobieta.
Nie było specjalnie trudno ją przekonać, gdyż potrzebowała pomocy w kuchni, a jego przyjaciel, wbrew pozorom, potrafił świetnie gotować.
Jak mawia pani Julia, był wręcz idealnym materiałem na męża.
Miał z głowy nadpobudliwego orangutana, jak często nazywał Andy'ego, kiedy ten nie mógł go usłyszeć. Skierował się w stronę łazienki, stanął przed lustrem i patrzył.
Zastanawiał się, co w swoim wyglądzie nie podoba mu się najbardziej. Po chwili, stwierdził, że na początek, do odstrzału pójdą włosy. Nie przepadał za nimi, ich kolor był nijaki, a długość, sprawiała, że nie miał ochoty patrzeć w lustro.
Postanowił, że później pokręci się trochę po mieście i może przyjdzie mu jakiś pomysł do głowy.
W tej chwili cieszył się, że podczas każdych wakacji, razem z Andy'm, znajdowali sobie dorywcze prace, bo dzięki temu miał sporą sumkę pieniędzy w skarbonce. Andy nie miał, aż tyle oszczędności, a to dlatego, że sam nie był zbyt oszczędny w swoich drobnych wydatkach.
Wyszedł z pokoju, po czym poszedł w stronę kuchni, by porozmawiać z aniołem tego miejsca, panią Julią.
Miał spore szczęście, bo, gdy już prawie chwytał za klamkę, drzwi otworzyły się, a kobieta wyszła przez nie.
- O! Co cię tu sprowadza?
Chris przyłożył palec do ust, pokazując opiekunce, by była cicho. Wskazał na drzwi, a potem na siebie i jeszcze raz na drzwi.
- Chodzi ci o Andy'ego?
Chłopak pokiwał głową.
- Nie martw się o to, wysłałam go do sklepu, po kilka rzeczy.
- To dobrze, bo zaczynały mnie męczyć te kalambury.
- Więc opowiadaj, o co chodzi?
- Chcę zrobić coś ze swoim życiem i mam zamiar zacząć od wyglądu.
- Rozumiem. Czego ci trzeba?
- Tylko jednego: wiarygodnej przykrywki.
- Andy nie może się dowiedzieć?
- Dokładnie.
- Załatwione. Ale obiecaj mi jedno.
- Tak?
- Zobaczę twój nowy wygląd jako pierwsza.
- Jasna sprawa.
Kierował się do wyjścia, kiedy przypomniał coś sobie i odwrócił się do pani Julii.
- A i jeszcze jedna sprawa. Lepiej, żeby była pani przygotowana na wszystko. Dosłownie.
Kobieta przez chwilę na niego patrzyła, a później powiedziała:
- A rób jak chcesz, byleby z tego dzieci nie było.
Chris odwrócił się w stronę kobiety, patrząc na nią wielkimi oczami, a ona zaczęła się śmiać.
- No idź już, idź, bo za moment przyjdzie tu twój wierny towarzysz - powiedziała, cały czas śmiejąc się.
- Niech mi pani życzy szczęścia, przyda się.
Wyszedł z budynku, a potem poszedł w stronę miasta główną drogą. Wiedział, że nie spotka Andy'ego, bo on chodził na skróty, nigdy główną drogą.
Z daleka widać było, w którym z budynków, znajduje się fryzjer, gdyż neon był mocno widoczny.
Wszedł do środka i po krótkim przywitaniu usiadł na fotelu.
- Chciałby pan zrobić coś oprócz ścięcia tej lwiej grzywy.
- Zastanawiałem się nad przefarbowaniem. Ma pani dla mnie jakąś propozycje?
- Owszem, mam kilka ciekawych pomysłów.
- A więc zdam się na panią. Żebym tylko łysym nie został i to mi wystarczy.
- Och, mam nadzieję, że efekt końcowy pana zadowoli.
- Z pewnością.
Nie wdając się w dłuższe rozmowy, fryzjerka zabrała się do pracy.
Chris czuł się bardzo nieswojo, nie lubił przesadnego szumu wokół niego, ale stwierdził, że musi to przeboleć.
Minęły wieki, oczywiście według chłopaka, nim kobieta wypuściła go ze swych szponów.
- I jak się podoba?
Chris musiał się bardzo mocno starać, żeby nie zamiatać szczęką podłogi, a i tak niezbyt mu to wychodziło.
Po bokach miał wygolone włosy, środek postawiony na żelu. Plusem było to, że nie były już długie jak wcześniej. Jednak nie to było najważniejsze.
Miał czarne włosy!
I musiał przyznać, że wyglądał w nich dobrze.
Bardzo dobrze.
Po chwili otrząsnął się, podziękował za fryzurę, zapłacił i wyszedł
Swoje kroki skierował do sklepu z ubraniami.
Postanowił całkiem zmienić styl ubierania.
Do tej pory chodził w najzwyklejszych bluzach i powyciąganych jeansach, więc uznał, że najwyższa pora to zmienić.
Przy pomocy pracownicy sklepu znalazł ubrania w jego guście, a kobieta oceniła jego wygląd na mega ciacho, po czym zaśmiała się z własnej wypowiedzi.
Kupił sporo ciuchów i wychodząc ze sklepu wyglądał niczym tragarz, ponieważ był obładowany torbami z ubraniami, z każdej możliwej strony.
Za to jego wygląd powalał. Prócz czarnych jeansów, miał na sobie rozpiętą zielono-czarną koszulę w kratkę, pod którą schowany był najzwyklejszy t-shirt.
W połączeniu z nową fryzurą wyglądał jak młody bóg.
Chris czuł, że czegoś jeszcze mu brakuje.
Zorientował się czego, gdy przechodził obok studia tatuażu i piercingu.
Bez wahania wszedł do środka.
Godzinę później opuścił studio z kolczykiem w prawym uchu i uśmiechem na twarzy.
Zastanawiał się kto pierwszy go zabije. Pani Julia, czy może Andy.
Dowiedział się zaledwie dwadzieścia minut później, gdy przekroczył próg sierocińca.
- Stary, gdzieś ty był tyle czasu! Miałeś wyjść tylko na...
W tym momencie Andy'emu zabrakło słów, bo zobaczył jak wygląda przyjaciel.
Otwierał i zamykał usta, jak ryba wyjęta z wody.
Zmierzył spojrzeniem całą jego sylwetkę, od stóp zaczynając, poprzez fryzurę, a kończąc na kolczyku, który wręcz błyszczał odblaskowym światłem, zwracając na siebie uwagę.
- Co się tu dzieje Andy?
Pani Julia nie była ani trochę zdziwiona zmianami w wyglądzie Chrisa.
No, może ten kolczyk ją trochę zaskoczył, ale tylko odrobinę
- Chris, wyglądasz cudownie!
- Tak słyszałem.
- A możesz powiedzieć mi, co stało się Andy' emu?
- Wydaje mi się, że zobaczył bazyliszka i to dlatego.
Pani Julia zaśmiała się głośno.
W końcu Andy ocknął się.
- Nic z tego nie rozumiem, ale muszę przespać się z tymi myślami, które nawiedzają mnie w tej chwili.
Kobieta wyglądała na lekko zmartwioną.
- Och, no dobrze. Ale nie śpij za długo.
- Niech się pani nie martwi, nie umrę od snu. Chyba.
Chris uśmiechnął się pocieszająco w jego stronę, po czym odwrócił z powrotem do opiekunki.
- Ale wie pani co, jest jeden plus.
- Jaki?
- W ciąże to on raczej nie zajdzie.
Kończąc to zdanie, zaczął wbiegać po schodach.
Wiedział, że ma chwilę czasu, gdyż dopiero po chwili usłyszał wściekły krzyk:
-Chris! Zabiję cię!
_____________________________________________________________
Hej!
Sądzę, że spóźnianie się mam we krwi.
Jeszcze nie wiem po kim, ale rozwiąże tę zagadkę.
Nie wiem jak Was przepraszać (znowu), więc po prostu napiszę to.
PRZEPRASZAM ;(
Mam nadzieję, że przebaczycie me winy.
Weźcie pod uwagę choćby to, że jestem chora (znowu) i mam dziwne przeczucie, że jeszcze nie raz będę.
Nie będę Was zanudzać paplaniną szaleńca, więc...
Do napisania. :)
Miał z głowy nadpobudliwego orangutana, jak często nazywał Andy'ego, kiedy ten nie mógł go usłyszeć. Skierował się w stronę łazienki, stanął przed lustrem i patrzył.
Zastanawiał się, co w swoim wyglądzie nie podoba mu się najbardziej. Po chwili, stwierdził, że na początek, do odstrzału pójdą włosy. Nie przepadał za nimi, ich kolor był nijaki, a długość, sprawiała, że nie miał ochoty patrzeć w lustro.
Postanowił, że później pokręci się trochę po mieście i może przyjdzie mu jakiś pomysł do głowy.
W tej chwili cieszył się, że podczas każdych wakacji, razem z Andy'm, znajdowali sobie dorywcze prace, bo dzięki temu miał sporą sumkę pieniędzy w skarbonce. Andy nie miał, aż tyle oszczędności, a to dlatego, że sam nie był zbyt oszczędny w swoich drobnych wydatkach.
Wyszedł z pokoju, po czym poszedł w stronę kuchni, by porozmawiać z aniołem tego miejsca, panią Julią.
Miał spore szczęście, bo, gdy już prawie chwytał za klamkę, drzwi otworzyły się, a kobieta wyszła przez nie.
- O! Co cię tu sprowadza?
Chris przyłożył palec do ust, pokazując opiekunce, by była cicho. Wskazał na drzwi, a potem na siebie i jeszcze raz na drzwi.
- Chodzi ci o Andy'ego?
Chłopak pokiwał głową.
- Nie martw się o to, wysłałam go do sklepu, po kilka rzeczy.
- To dobrze, bo zaczynały mnie męczyć te kalambury.
- Więc opowiadaj, o co chodzi?
- Chcę zrobić coś ze swoim życiem i mam zamiar zacząć od wyglądu.
- Rozumiem. Czego ci trzeba?
- Tylko jednego: wiarygodnej przykrywki.
- Andy nie może się dowiedzieć?
- Dokładnie.
- Załatwione. Ale obiecaj mi jedno.
- Tak?
- Zobaczę twój nowy wygląd jako pierwsza.
- Jasna sprawa.
Kierował się do wyjścia, kiedy przypomniał coś sobie i odwrócił się do pani Julii.
- A i jeszcze jedna sprawa. Lepiej, żeby była pani przygotowana na wszystko. Dosłownie.
Kobieta przez chwilę na niego patrzyła, a później powiedziała:
- A rób jak chcesz, byleby z tego dzieci nie było.
Chris odwrócił się w stronę kobiety, patrząc na nią wielkimi oczami, a ona zaczęła się śmiać.
- No idź już, idź, bo za moment przyjdzie tu twój wierny towarzysz - powiedziała, cały czas śmiejąc się.
- Niech mi pani życzy szczęścia, przyda się.
Wyszedł z budynku, a potem poszedł w stronę miasta główną drogą. Wiedział, że nie spotka Andy'ego, bo on chodził na skróty, nigdy główną drogą.
Z daleka widać było, w którym z budynków, znajduje się fryzjer, gdyż neon był mocno widoczny.
Wszedł do środka i po krótkim przywitaniu usiadł na fotelu.
- Chciałby pan zrobić coś oprócz ścięcia tej lwiej grzywy.
- Zastanawiałem się nad przefarbowaniem. Ma pani dla mnie jakąś propozycje?
- Owszem, mam kilka ciekawych pomysłów.
- A więc zdam się na panią. Żebym tylko łysym nie został i to mi wystarczy.
- Och, mam nadzieję, że efekt końcowy pana zadowoli.
- Z pewnością.
Nie wdając się w dłuższe rozmowy, fryzjerka zabrała się do pracy.
Chris czuł się bardzo nieswojo, nie lubił przesadnego szumu wokół niego, ale stwierdził, że musi to przeboleć.
Minęły wieki, oczywiście według chłopaka, nim kobieta wypuściła go ze swych szponów.
- I jak się podoba?
Chris musiał się bardzo mocno starać, żeby nie zamiatać szczęką podłogi, a i tak niezbyt mu to wychodziło.
Po bokach miał wygolone włosy, środek postawiony na żelu. Plusem było to, że nie były już długie jak wcześniej. Jednak nie to było najważniejsze.
Miał czarne włosy!
I musiał przyznać, że wyglądał w nich dobrze.
Bardzo dobrze.
Po chwili otrząsnął się, podziękował za fryzurę, zapłacił i wyszedł
Swoje kroki skierował do sklepu z ubraniami.
Postanowił całkiem zmienić styl ubierania.
Do tej pory chodził w najzwyklejszych bluzach i powyciąganych jeansach, więc uznał, że najwyższa pora to zmienić.
Przy pomocy pracownicy sklepu znalazł ubrania w jego guście, a kobieta oceniła jego wygląd na mega ciacho, po czym zaśmiała się z własnej wypowiedzi.
Kupił sporo ciuchów i wychodząc ze sklepu wyglądał niczym tragarz, ponieważ był obładowany torbami z ubraniami, z każdej możliwej strony.
Za to jego wygląd powalał. Prócz czarnych jeansów, miał na sobie rozpiętą zielono-czarną koszulę w kratkę, pod którą schowany był najzwyklejszy t-shirt.
W połączeniu z nową fryzurą wyglądał jak młody bóg.
Chris czuł, że czegoś jeszcze mu brakuje.
Zorientował się czego, gdy przechodził obok studia tatuażu i piercingu.
Bez wahania wszedł do środka.
Godzinę później opuścił studio z kolczykiem w prawym uchu i uśmiechem na twarzy.
Zastanawiał się kto pierwszy go zabije. Pani Julia, czy może Andy.
Dowiedział się zaledwie dwadzieścia minut później, gdy przekroczył próg sierocińca.
- Stary, gdzieś ty był tyle czasu! Miałeś wyjść tylko na...
W tym momencie Andy'emu zabrakło słów, bo zobaczył jak wygląda przyjaciel.
Otwierał i zamykał usta, jak ryba wyjęta z wody.
Zmierzył spojrzeniem całą jego sylwetkę, od stóp zaczynając, poprzez fryzurę, a kończąc na kolczyku, który wręcz błyszczał odblaskowym światłem, zwracając na siebie uwagę.
- Co się tu dzieje Andy?
Pani Julia nie była ani trochę zdziwiona zmianami w wyglądzie Chrisa.
No, może ten kolczyk ją trochę zaskoczył, ale tylko odrobinę
- Chris, wyglądasz cudownie!
- Tak słyszałem.
- A możesz powiedzieć mi, co stało się Andy' emu?
- Wydaje mi się, że zobaczył bazyliszka i to dlatego.
Pani Julia zaśmiała się głośno.
W końcu Andy ocknął się.
- Nic z tego nie rozumiem, ale muszę przespać się z tymi myślami, które nawiedzają mnie w tej chwili.
Kobieta wyglądała na lekko zmartwioną.
- Och, no dobrze. Ale nie śpij za długo.
- Niech się pani nie martwi, nie umrę od snu. Chyba.
Chris uśmiechnął się pocieszająco w jego stronę, po czym odwrócił z powrotem do opiekunki.
- Ale wie pani co, jest jeden plus.
- Jaki?
- W ciąże to on raczej nie zajdzie.
Kończąc to zdanie, zaczął wbiegać po schodach.
Wiedział, że ma chwilę czasu, gdyż dopiero po chwili usłyszał wściekły krzyk:
-Chris! Zabiję cię!
_____________________________________________________________
Hej!
Sądzę, że spóźnianie się mam we krwi.
Jeszcze nie wiem po kim, ale rozwiąże tę zagadkę.
Nie wiem jak Was przepraszać (znowu), więc po prostu napiszę to.
PRZEPRASZAM ;(
Mam nadzieję, że przebaczycie me winy.
Weźcie pod uwagę choćby to, że jestem chora (znowu) i mam dziwne przeczucie, że jeszcze nie raz będę.
Nie będę Was zanudzać paplaniną szaleńca, więc...
Do napisania. :)
czwartek, 19 marca 2015
Kilka faktów
No więc, sprawa wygląda tak.
Po pierwsze, znowu się rozchorowałam (Juhu, nie ma to jak dobre choróbsko, kocham je).
Po drugie od teraz rozdziały i nie tylko, pojawiać się będą w piątek. Mam nadzieję, że nie będzie to jakieś wielkie utrudnienie, a i mi ułatwi kilka spraw.
Po trzecie, możecie mnie zlinczować, za to, że tak późno informuję, jednak osoba opętana gorączką (to chyba ja), nie rozróżnia pory dnia. Z resztą moje poczucie czasu od zawsze było spaczone.
Cóż taki los.
Co zrobisz jak nic nie zrobisz, no, co zrobisz jak nic nie zrobisz.
No nic nie zrobisz.
Życzę sobie i Wam cierpliwości do mnie i mojego wyczucia czasu :)
Nie przedłużając, do jutra ;).
Do napisania. :)
piątek, 13 marca 2015
Moja wina, moja wina
Tak, tytuł posta dotyczy mojego zachowania.
Miałam dodać wczoraj rozdział, i zrobiłabym to, gdyby nie jeden mały szczegół.
Wczoraj miałam swój prywatny piątek trzynastego.
Nie dość, że w szkole nauczyciele rywalizują, o to kto zawali mnie większą liczbą sprawdzianów i kartkówek, to jeszcze odłączyli mi internet.
Mam nauczkę na przyszłość, żeby nie dodawać rozdziałów o późnej porze, bo myszy z Internetów przegryzą mi dostawę.
Aktualnie mam lekcję informatyki, piszę na szybkiego, dlatego notka jest tak bezładna.
Kolejną sprawą jest to, czy dodać rozdział w weekend, czy poczekacie do czwartku.
Od Was zależy los Wenka, pozwolicie mu na nudę???
Miałam dodać wczoraj rozdział, i zrobiłabym to, gdyby nie jeden mały szczegół.
Wczoraj miałam swój prywatny piątek trzynastego.
Nie dość, że w szkole nauczyciele rywalizują, o to kto zawali mnie większą liczbą sprawdzianów i kartkówek, to jeszcze odłączyli mi internet.
Mam nauczkę na przyszłość, żeby nie dodawać rozdziałów o późnej porze, bo myszy z Internetów przegryzą mi dostawę.
Aktualnie mam lekcję informatyki, piszę na szybkiego, dlatego notka jest tak bezładna.
Kolejną sprawą jest to, czy dodać rozdział w weekend, czy poczekacie do czwartku.
Od Was zależy los Wenka, pozwolicie mu na nudę???
czwartek, 5 marca 2015
Jeśli potrafisz o czymś marzyć, to potrafisz także tego dokonać
- Mam dość! Tak bardzo się staram, a to i tak na nic. Kończę z tym! Nie będę się ciągle ośmieszać i dopraszać. Nie potrzebuję litości!
- Dennis, nie możesz przestać! Ktoś w końcu cię zobaczy i doceni ten skarb w tobie.
- Jerry! Mam w nosie, co o mnie myślą inni, ale na litość boską! Ja też mam uczucia i boli mnie, że nikt się z nimi nie liczy. Nie chcę już słyszeć: "zadzwonimy do pana". To strasznie frustrujące.
- Dziś masz ostatnie przesłuchanie. Proszę cię, idź tam. Jak nie dla siebie, to dla mnie. Nie mogę patrzeć na to, co się z tobą dzieje, miotasz się w swoim życiu jak w klatce.
- Dobrze, ale po tym dasz mi spokój. Rozumiesz.
- Się wie - powiedział szatyn, a w jego zielonych oczach błyszczały wesołe iskierki.
Rozmowę przerwał ich szef, zaganiając z powrotem do pracy. Faktycznie przerwa, którą poświęcili na kłótnię skończyła się 5 minut wcześniej.
Wrócili do pomieszczenia, w którym pracowali. Był to sporej wielkości klub nocny, gdzie pracowali jako barmani.
Zarówno Dennis, jak i Jerry pracowali tam, tylko dlatego, że byli młodzi i nigdzie indziej nie chciano ich zatrudnić.
Kiedy skończyli pracę i mogli iść do domu, zaczynało świtać. Praca w takim miejscu sprawiała, że należało przestawić się na nocny tryb życia. Wracali do mieszkania, które wspólnie wynajmowali. Jerry znał Dennisa od liceum i od kiedy się poznali, wiedział, że będą przyjaciółmi. Czasami, widząc zachowanie przyjaciela zastanawiał się jak to możliwe, że nieśmiały w kontaktach z ludźmi Dennis, potrafi tak bardzo zmienić się pod wpływem muzyki.
Dennis, miał blond włosy i piwne oczy, mówił o sobie, że jest przeciętny, jednak duża grupa osób płci pięknej sądziła, że ma w sobie to coś i szalały za nim.
Wracając do mieszkania rozmawiali o słowach Dennisa, który nadal nie był pewny czy zaśpiewa na kolejnym castingu.
Pojawił się już na tylu przesłuchaniach, że sam nie mógł zliczyć, jednak za każdym razem słyszał negatywną odpowiedź. Z natury łatwo się nie poddawał, ale ile można.
W końcu Dennis skapitulował. Westchnął i spytał:
- To gdzie jest to przesłuchanie?
- Adres mam na kartce w domu, więc gdy wrócimy do mieszkania, dam ci ją.
- I co ja bym bez ciebie zrobił? - zironizował blondyn.
- Bez mojej pomocy długo byś nie przetrwał.
- Jesteś jak natrętna mucha. Nic, tylko gazetą przywalić. Nie wierzę, że dałem się na to namówić.
- Więc lepiej uwierz.
Dennis pierwszy raz tak bardzo się denerwował, ale wcześniej Jerry nie mówił mu, o jaki casting mu chodziło. Gdyby wiedział, że to znany program wyłapujący muzyczne talenty, w życiu by się na to nie zgodził.
Przecież ja się ośmieszę!
Cały kraj będzie się ze mnie szydził!
Zabiję Jerry'ego!
Takie i podobne myśli wędrował po głowie Dennisa, któremu z nerwów trzęsły się ręce.
A jak zapomni tekstu albo pomyli klawisz na pianinie. Nie wiedział, co zrobi po tym castingu. Chyba nie będzie wychodził z domu przez miesiąc.
Chodził po korytarzu, z którego, co jakiś czas wychodziła młoda kobieta, wywołując nazwiska uczestników, zdenerwowanych nie mniej niż on sam.
Po chwili z pokoju wyszła kobieta wywołująca imiona i krzyknęła:
- Dennis Johnson!
Zatrzymał się tak gwałtownie, że prawie się wywrócił. Na szczęście zdążył wyhamować.
Podszedł do niej, a później szedł za nią przez wąski korytarz, w kierunku sali, z której można było usłyszeć głos wołający:
- Następny!
To wcale go nie uspokoiło, ale za radą Jessie, bo tak na imię miała owa kobieta, wziął głęboki oddech i wszedł do sali.
Zestresowany spojrzał na jurorów, w nadziei, że ujrzy choć jedną przyjazną mu twarz.
Jednak przeliczył się, gdyż na twarzach jurorów gościły obojętne wyrazy twarzy.
Przemówiła kobieta mająca około trzydzieści lat:
- Jak się nazywasz, ile masz lat, czym się zajmujesz i skąd jesteś?
- Nazywam się Dennis Johnson, mam 21 lat, jestem z tego miasta i pracuję jako barman. W tym momencie zobaczył zdziwienie na twarzach osób siedzących naprzeciw niego, widać nie spodziewali się, że pospólstwo także przyjdzie pokazać, co potrafi.
- Co nam zaprezentujesz?
- Przedstawię piosenkę mojego autorstwa.
- Zatem proszę, scena jest pana.
Wziął wdech i powoli wypuszczając powietrze, skierował się w stronę pianina stojącego na środku sceny.
Usiadł przy nim, przejechał palcami po klawiszach i zaczął grać. W tym momencie nie był ani trochę zdenerwowany, przeniósł się do swojego świata. W chwili, gdy otworzył buzię, z jego ust wypłynęły słowa, mające dla niego wielką wartość:
Weź plecak i spakuj do niego
wszystko, o czym marzyłaś
I już nie złość się na mnie
Nigdy się nie myliłaś?
A jeśli pamiętasz nas
szczęście, smutek i łzy
To nie był przegrany czas
Nie zapomnę tamtych dni
Coraz bardziej się rozkręcał, nie miał żadnych zahamowań. Śpiewał z głębi serca:
Ja nie będę twym Romeo
Ty moją Julią także nie.
Oboje wiemy jak skończyli
Wszystko poszło im źle.
Nas nie dotyczy to
swą historię napiszemy
Razem pokonamy zło
Razem przez to przejdziemy *
Skończył piosenkę, ostatni raz dotknął klawiszy i obrócił się w stronę jurorów.
Zaskoczony zobaczył, że żeńska część jury płacze, nie ukrywając łez, a mężczyźni dyskretnie przecierają wilgotne oczy.
Przeszedł na środek sceny i właśnie w tym miejscu usłyszał słowa, które zmieniły jego życie:
-To...to było cudowne. Jeśli nie znajdziesz się w finale, odejdę z tej pracy. Masz talent i nie możesz go zmarnować.
Wiedział jedno.
Musiał bardzo mocno podziękować Jerry'emu.
_____________________________________________________________
Siemanko!
Nie ma to jak przechodzić ze skrajności w skrajność.
Raz piszę takie smutasy, że czytając trzeba brać antydepresanty, a innym razem żygam do Was tęczą.
Ale cóż poradzić, Wena się nie wybiera.
Wenuś, wiesz, że i tak cię kocham♥
Wiem...
Ale ja nie miałam na myś....
Uff... Poszedł sobie *ociera pot z czoła*
Przepraszam z ten zbyteczny dialog, ale prawie wpadłam...
Na szczęście nie obraził się, bo byłoby kiepsko :)
Ta gwiazdka * mówi, że wyjaśnię coś pod rozdziałem.
Otóż te fragmenty "piosenki" napisałam sama i bardzo, bardzo chciałabym poznać Waszą opinię na jej temat, choć osobiście sądzę, że to niewypał robiony na szybko.
Będę się zbierać, bo czeka mnie jutro przeprawa z historią.
Do napisania. :)
- Dziś masz ostatnie przesłuchanie. Proszę cię, idź tam. Jak nie dla siebie, to dla mnie. Nie mogę patrzeć na to, co się z tobą dzieje, miotasz się w swoim życiu jak w klatce.
- Dobrze, ale po tym dasz mi spokój. Rozumiesz.
- Się wie - powiedział szatyn, a w jego zielonych oczach błyszczały wesołe iskierki.
Rozmowę przerwał ich szef, zaganiając z powrotem do pracy. Faktycznie przerwa, którą poświęcili na kłótnię skończyła się 5 minut wcześniej.
Wrócili do pomieszczenia, w którym pracowali. Był to sporej wielkości klub nocny, gdzie pracowali jako barmani.
Zarówno Dennis, jak i Jerry pracowali tam, tylko dlatego, że byli młodzi i nigdzie indziej nie chciano ich zatrudnić.
Kiedy skończyli pracę i mogli iść do domu, zaczynało świtać. Praca w takim miejscu sprawiała, że należało przestawić się na nocny tryb życia. Wracali do mieszkania, które wspólnie wynajmowali. Jerry znał Dennisa od liceum i od kiedy się poznali, wiedział, że będą przyjaciółmi. Czasami, widząc zachowanie przyjaciela zastanawiał się jak to możliwe, że nieśmiały w kontaktach z ludźmi Dennis, potrafi tak bardzo zmienić się pod wpływem muzyki.
Dennis, miał blond włosy i piwne oczy, mówił o sobie, że jest przeciętny, jednak duża grupa osób płci pięknej sądziła, że ma w sobie to coś i szalały za nim.
Wracając do mieszkania rozmawiali o słowach Dennisa, który nadal nie był pewny czy zaśpiewa na kolejnym castingu.
Pojawił się już na tylu przesłuchaniach, że sam nie mógł zliczyć, jednak za każdym razem słyszał negatywną odpowiedź. Z natury łatwo się nie poddawał, ale ile można.
W końcu Dennis skapitulował. Westchnął i spytał:
- To gdzie jest to przesłuchanie?
- Adres mam na kartce w domu, więc gdy wrócimy do mieszkania, dam ci ją.
- I co ja bym bez ciebie zrobił? - zironizował blondyn.
- Bez mojej pomocy długo byś nie przetrwał.
- Jesteś jak natrętna mucha. Nic, tylko gazetą przywalić. Nie wierzę, że dałem się na to namówić.
- Więc lepiej uwierz.
Dennis pierwszy raz tak bardzo się denerwował, ale wcześniej Jerry nie mówił mu, o jaki casting mu chodziło. Gdyby wiedział, że to znany program wyłapujący muzyczne talenty, w życiu by się na to nie zgodził.
Przecież ja się ośmieszę!
Cały kraj będzie się ze mnie szydził!
Zabiję Jerry'ego!
Takie i podobne myśli wędrował po głowie Dennisa, któremu z nerwów trzęsły się ręce.
A jak zapomni tekstu albo pomyli klawisz na pianinie. Nie wiedział, co zrobi po tym castingu. Chyba nie będzie wychodził z domu przez miesiąc.
Chodził po korytarzu, z którego, co jakiś czas wychodziła młoda kobieta, wywołując nazwiska uczestników, zdenerwowanych nie mniej niż on sam.
Po chwili z pokoju wyszła kobieta wywołująca imiona i krzyknęła:
- Dennis Johnson!
Zatrzymał się tak gwałtownie, że prawie się wywrócił. Na szczęście zdążył wyhamować.
Podszedł do niej, a później szedł za nią przez wąski korytarz, w kierunku sali, z której można było usłyszeć głos wołający:
- Następny!
To wcale go nie uspokoiło, ale za radą Jessie, bo tak na imię miała owa kobieta, wziął głęboki oddech i wszedł do sali.
Zestresowany spojrzał na jurorów, w nadziei, że ujrzy choć jedną przyjazną mu twarz.
Jednak przeliczył się, gdyż na twarzach jurorów gościły obojętne wyrazy twarzy.
Przemówiła kobieta mająca około trzydzieści lat:
- Jak się nazywasz, ile masz lat, czym się zajmujesz i skąd jesteś?
- Nazywam się Dennis Johnson, mam 21 lat, jestem z tego miasta i pracuję jako barman. W tym momencie zobaczył zdziwienie na twarzach osób siedzących naprzeciw niego, widać nie spodziewali się, że pospólstwo także przyjdzie pokazać, co potrafi.
- Co nam zaprezentujesz?
- Przedstawię piosenkę mojego autorstwa.
- Zatem proszę, scena jest pana.
Wziął wdech i powoli wypuszczając powietrze, skierował się w stronę pianina stojącego na środku sceny.
Usiadł przy nim, przejechał palcami po klawiszach i zaczął grać. W tym momencie nie był ani trochę zdenerwowany, przeniósł się do swojego świata. W chwili, gdy otworzył buzię, z jego ust wypłynęły słowa, mające dla niego wielką wartość:
Weź plecak i spakuj do niego
wszystko, o czym marzyłaś
I już nie złość się na mnie
Nigdy się nie myliłaś?
A jeśli pamiętasz nas
szczęście, smutek i łzy
To nie był przegrany czas
Nie zapomnę tamtych dni
Coraz bardziej się rozkręcał, nie miał żadnych zahamowań. Śpiewał z głębi serca:
Ja nie będę twym Romeo
Ty moją Julią także nie.
Oboje wiemy jak skończyli
Wszystko poszło im źle.
Nas nie dotyczy to
swą historię napiszemy
Razem pokonamy zło
Razem przez to przejdziemy *
Skończył piosenkę, ostatni raz dotknął klawiszy i obrócił się w stronę jurorów.
Zaskoczony zobaczył, że żeńska część jury płacze, nie ukrywając łez, a mężczyźni dyskretnie przecierają wilgotne oczy.
Przeszedł na środek sceny i właśnie w tym miejscu usłyszał słowa, które zmieniły jego życie:
-To...to było cudowne. Jeśli nie znajdziesz się w finale, odejdę z tej pracy. Masz talent i nie możesz go zmarnować.
Wiedział jedno.
Musiał bardzo mocno podziękować Jerry'emu.
_____________________________________________________________
Siemanko!
Nie ma to jak przechodzić ze skrajności w skrajność.
Raz piszę takie smutasy, że czytając trzeba brać antydepresanty, a innym razem żygam do Was tęczą.
Ale cóż poradzić, Wena się nie wybiera.
Wenuś, wiesz, że i tak cię kocham♥
Wiem...
Ale ja nie miałam na myś....
Uff... Poszedł sobie *ociera pot z czoła*
Przepraszam z ten zbyteczny dialog, ale prawie wpadłam...
Na szczęście nie obraził się, bo byłoby kiepsko :)
Ta gwiazdka * mówi, że wyjaśnię coś pod rozdziałem.
Otóż te fragmenty "piosenki" napisałam sama i bardzo, bardzo chciałabym poznać Waszą opinię na jej temat, choć osobiście sądzę, że to niewypał robiony na szybko.
Będę się zbierać, bo czeka mnie jutro przeprawa z historią.
Do napisania. :)
piątek, 27 lutego 2015
Rozdział 4
- To od czego zaczniemy?
- My?
- Alex chyba nie myślałeś, że zostawię cię z tym samego?
Tom nie uzyskał odpowiedzi na swoje pytanie, więc popatrzył z niedowierzaniem w stronę przyjaciela.
- No co? To, że jesteśmy przyjaciółmi nie znaczy, że wszystko musimy robić razem.
- Właśnie Alex. Jesteśmy przyjaciółmi, a to do czegoś zobowiązuje. Nawet nie myśl, że zostawię cię, tylko dlatego, że zaczynają się problemy, bo nie mam takiego zamiaru.
Alex popatrzył na Toma, po czym wziął głęboki oddech i powiedział:
- Zrobiłeś dla mnie więcej niż ktokolwiek inny i jestem ci naprawdę wdzięczny i...
- I?
- I...nie poradziłbym sobie bez ciebie, a teraz nie potrafię powiedzieć ci, żebyś się odwalił, zostawił mnie w spokoju.
- Więc tego nie mów. Jestem twoim wsparciem, może nie dam rady ochronić cię przed upadkiem, ale obiecuje ci, że kiedy to się zdarzy, pomogę ci wstać.
- Jesteś najlepszy.
- Oczywiście.
- No już, - Alex sprzedał przyjacielowi kuksańca w bok - bo twoje ego urośnie do rozmiarów człowieka i zacznie żyć własnym życiem.
- Dobra, dobra nie pozwalaj sobie. Spytam ponownie: od czego zaczniemy?
- Cóż...
- Nie mów, że nie wiesz od czego zacząć!
- Uważaj, bo ci oczy na wierzch wyjdą. To jasne, że mam plan, tylko on jest tak jakby niedopracowany.
- Więc?
- Nie zaczyna się zdania od więc... - Widząc minę przyjaciela Alex szybko dokończył - Chcę poszukać jakichś wskazówek w rzeczach rodziców.
Tom uważnie przyglądał się twarzy kumpla.Kiedy ten wspomniał o rodzicach przez jego twarz przeszedł skurcz bólu, jednak Alex szybko przywołał się do porządku.
- Wiesz, że nie musisz tego robić?
- Muszę. Muszę się w końcu przełamać inaczej nigdy nie znajdę Chrisa. Nie ja jeden straciłem rodziców i w końcu będę musiał przejść nad tym do porządku dziennego. Nie mogę stać w miejscu całe życie, bo skończę w pokoju bez klamek.
- Alex, nie chcę cię martwić, ale... Ty i tak tam trafisz.
- No dzięki. To ja ci się tu zwierzam, a ty mówisz mi coś takiego. No wiesz!
Foch. Foch forever.
Cooper odwrócił się od Toma i wycelował nos w sufit.
- Alex, no wieź nie bądź zły, ja tylko chciałem poprawić ci humor.
Chłopak skwitował wypowiedź przyjaciela prychnięciem.
Tom zaczął się śmiać, a po chwili wydusił:
- Zabrzmiałeś jak wkurzony kociak.
Alex obrócił się z powrotem w stronę przyjaciela i zmierzył go oceniającym wzrokiem. Tom był pewien, że kumplowi przeszła złość na niego, jednak gorzko się rozczarował, gdy usłyszał słowa Alexa.
- Ty za to wyglądasz jak świnia.
Chłopak, w stronę którego skierowane były te pomówienia, zapowietrzył się z wrażenia.
- Tak? A ty masz mózg wielkości tic taca.
Alex w odpowiedzi pokazał mu język. Tom otworzył buzię, by odpowiedzieć, ale przyjaciel uprzedził go.
- Może zamkniesz buzię? Nie wyglądasz zbyt mądrze, poza tym jeszcze ci mózg wypadnie i co będzie.
Alex westchnął teatralnie i złapał się za serce.
- Jakże mogłem uczynić ten błąd, proszę, wybacz mi zaraz to naprawię. Ty przecież nie posiadasz mózgu. Zamiast tego masz w głowie dwa chomiki grające w ping ponga.
Chłopak starał się zachować poważną minę, ale gdy zobaczy Toma z rozwartą buzią i oczami niczym pięciozłotówki, nie wytrzymał.
Zaczął się opętańczo śmiać. Bardzo starał się uspokoić, lecz niezbyt dobrze mu to wychodziło.
- Alex, nawet nie wiesz jakiego stracha mi napędziłeś.
- Tom, ty nie myślałeś, że na serio mogę się na ciebie obrazić?
Nastąpiła cisza, przerywana jedynie odgłosami za oknem.
- Myślałeś? O ja nie mogę!
- Dobra, dobra, możesz już przestać, mamy ważniejsze rzeczy na głowie niż nabijanie się ze mnie,
- Przepraszam, po prostu wyglądałeś na tak bardzo zaskoczonego, nie mogłem się powstrzymać, wybacz mi
- Wybaczam i znaj mą łaskę.
- Okej, a teraz na poważnie: zgadzasz się z moim "planem"?
- Sądzę, że dobrym pomysłem jest poszperanie w rzeczach twoich rodziców.
Oboje wstali z łóżka w pokoju Alexa, na którym znajdowali się przez cały czas.
Skierowali się na parter, do sypialni państwa Cooper.
Alex zatrzymał się przed drzwiami, położył rękę na klamce i wziął głęboki oddech.
Wciąż miał w pamięci moment, kiedy wpadł w histerię podczas ostatniej wizyty w tym pokoju.
Poczuł na ramieniu rękę Toma. Odwrócił się w jego kierunku i zobaczył pokrzepiający uśmiech na twarzy przyjaciela.
Odwzajemnił uśmiech, po czym zebrał się w sobie i nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły, wydając przy tym głuchy jęk.
Pomieszczenie wyglądało dokładnie tak samo jak podczas jego ostatniej wizyty w nim.
Przed oczami zobaczył sylwetki rodziców, ale zaraz odgonił od siebie ten obraz.
- Dobrze, ty zacznij szukać w tej szafce, a ja sprawdzę w następnej. Szukaj czegokolwiek, co rzuci ci się w oczy. Jeśli nic tu nie znajdziemy, sprawdzimy gabinet taty.
Wzięli się do pracy, która wbrew pozorom nie była łatwa.
Musieli przekopywać się przez sterty dokumentów, często mających po kilka lat.
Szukali, szukali i szukali, aż w końcu po dwóch godzinach Alex nie wytrzymał.
- Nie mogę! No nie mogę! W tych głupich papierzyskach nie ma nic ważnego!
Chłopak rzucił to, co miał w rękach i już miał wyjść z pokoju, ale Tom złapał go za rękę.
- Nie możesz się teraz poddać! Pamiętasz, po co to robimy?
Gdy Alex niechętnie kiwnął głową kontynuował:
- Więc wracaj do pracy. Jeśli nie znajdziemy czegoś tutaj, poszukamy gdzieś indziej, okej?
- Okej, okej. Po prostu męczy mnie fakt, że ja stoję w miejscu, a Chris nawet nie ma pojęcia o moim istnieniu.
- W końcu na coś trafimy, najwyraźniej wymaga to czasu, więc musimy znaleźć ten czas. A przede wszystkim musimy być cierpliwi.
- Rozumiem, to do roboty.
Alex z większym niż na początku zapałem zaczął przeglądać dokumenty.
Minęły kolejne dwie godziny, w ciągu których nie znaleźli absolutnie nic.
Alex nie załamywał się, choć nadzieja, że jednak coś znajdą malała z każdą chwilą.
- Chyba powinniśmy iść do gabinetu taty, może tam coś znajdziemy.
Wyszli z sypialni i poszli do pokoju znajdującego się naprzeciwko.
Tom otworzył drzwi i wszedł, a za nim wkroczył Alex.
- Okej, ja biorę na siebie tę półkę, a ty zajmij się biurkiem.
Mijały kolejne godziny, a Alex tak jak Tom, tracił nadzieję, że znajdą jakąkolwiek wskazówkę.
Tom chwilę wcześniej skończył sprawdzać biurko i zaczął pomagać Alex'owi.
- Teraz naprawdę mam dość i nie oszukuj mnie, wiem, że ty też.- Alex wstał z podłogi, która do tej pory służyła mu za kanapę i podszedł do biurka. Usiadł na fotelu i zaczął zastanawiać się, co zrobić.
- Tom?
- Tak?
- Skoro moi rodzice ukrywali przede mną fakt, że mam bliźniaka, sądzisz, że trzymaliby informacje o nim na widoku?
- Nie, ale przecież ty znalazłeś te papiery, z których dowiedziałeś się o Chrisie.
- No tak, to była podstawowa wersja aktu urodzenia. Nie było tam nic, poza imieniem i nazwiskiem Chrisa, danych biologicznych rodziców, no i oczywiście daty urodzenia. Ale ja znalazłem to czystym przypadkiem. Rodzice raczej nie pozwoliliby mi grzebać w ich rzeczach, nie?
- Chyba nie, ale do czego zmierzasz?
- Sądzę, że rodzice chcieli zataić przede mną istnienie brata na tak długo jak się da. Może myśleli, że jeśli ukryją dokumenty ja nigdy nie będę go szukać, a nawet jeśli to na pewno nie znajdę.
O Boże, jaki ja jestem głupi!
- Czemu?
- Kiedy byłem mały, tata opowiadał mi o skrytce, której według niego nikt nie znajdzie, mimo że będzie w oczywistym miejscu.
- Czyli?
- Biurko, Tom! Biurko!
- Przecież szukałem w biurku i nic nie znalazłem.
- Ale ty nie wiedziałeś, gdzie szukać.
- A ty wiesz?
- No przecież mówię.
Alex przysuną się do biurka, otworzył szufladę z samego dołu i wyciągnął z niej wszystkie dokumenty.
Chłopak podważył palcami dno szuflady,a ta na ich oczach odskoczyła, ukazując drugie dno.
- Twój tata jednak miał niezły pomyślunek.
- A jak myślisz, po kim to mam? Spójrz tu są jakieś dokumenty.
- I to chyba te, których tyle czasu szukaliśmy.
- Faktycznie. Christopher Andrew Cooper urodzony 7 maja o godzinie 22:37...
- Ty przecież urodziłeś się o 22:42, czyli 5 minut później...
Alex miał wilgotne oczy.
- Tom znaleźliśmy te papiery. Znaleźliśmy.
Uśmiech na jego twarzy wyrażał więcej, niż tysiąc słów.
_____________________________________________________________
Tak wiem, zawiodłam.
Rozdział miał pojawić się przynajmniej pół godziny temu, jak nie więcej.
Byłam troszkę zdezorientowana, a Wenek zwiewał, aż się kurzyło...
To marne wymówki, jak na tak karygodny czyn, którego się dopuściłam, więc pozwalam Wam.
Proszę, dobijcie mnie, zasłużyłam.
Zróbcie to szybko, zanim poniedziałek zdąży.
W końcu dwa tygodnie bez szkoły, roztapiają mózg, jak słońce śnieg za oknem ^^
Kończę i błagam, błagam *szlocha z rozpaczy* jeśli czytacie, skomentujcie, Wen głoduje już tydzień.
Wspierajcie akcję; Nakarm Wencia, zostaw komcia. :***
Do napisania. :)
Alex popatrzył na Toma, po czym wziął głęboki oddech i powiedział:
- Zrobiłeś dla mnie więcej niż ktokolwiek inny i jestem ci naprawdę wdzięczny i...
- I?
- I...nie poradziłbym sobie bez ciebie, a teraz nie potrafię powiedzieć ci, żebyś się odwalił, zostawił mnie w spokoju.
- Więc tego nie mów. Jestem twoim wsparciem, może nie dam rady ochronić cię przed upadkiem, ale obiecuje ci, że kiedy to się zdarzy, pomogę ci wstać.
- Jesteś najlepszy.
- Oczywiście.
- No już, - Alex sprzedał przyjacielowi kuksańca w bok - bo twoje ego urośnie do rozmiarów człowieka i zacznie żyć własnym życiem.
- Dobra, dobra nie pozwalaj sobie. Spytam ponownie: od czego zaczniemy?
- Cóż...
- Nie mów, że nie wiesz od czego zacząć!
- Uważaj, bo ci oczy na wierzch wyjdą. To jasne, że mam plan, tylko on jest tak jakby niedopracowany.
- Więc?
- Nie zaczyna się zdania od więc... - Widząc minę przyjaciela Alex szybko dokończył - Chcę poszukać jakichś wskazówek w rzeczach rodziców.
Tom uważnie przyglądał się twarzy kumpla.Kiedy ten wspomniał o rodzicach przez jego twarz przeszedł skurcz bólu, jednak Alex szybko przywołał się do porządku.
- Wiesz, że nie musisz tego robić?
- Muszę. Muszę się w końcu przełamać inaczej nigdy nie znajdę Chrisa. Nie ja jeden straciłem rodziców i w końcu będę musiał przejść nad tym do porządku dziennego. Nie mogę stać w miejscu całe życie, bo skończę w pokoju bez klamek.
- Alex, nie chcę cię martwić, ale... Ty i tak tam trafisz.
- No dzięki. To ja ci się tu zwierzam, a ty mówisz mi coś takiego. No wiesz!
Foch. Foch forever.
Cooper odwrócił się od Toma i wycelował nos w sufit.
- Alex, no wieź nie bądź zły, ja tylko chciałem poprawić ci humor.
Chłopak skwitował wypowiedź przyjaciela prychnięciem.
Tom zaczął się śmiać, a po chwili wydusił:
- Zabrzmiałeś jak wkurzony kociak.
Alex obrócił się z powrotem w stronę przyjaciela i zmierzył go oceniającym wzrokiem. Tom był pewien, że kumplowi przeszła złość na niego, jednak gorzko się rozczarował, gdy usłyszał słowa Alexa.
- Ty za to wyglądasz jak świnia.
Chłopak, w stronę którego skierowane były te pomówienia, zapowietrzył się z wrażenia.
- Tak? A ty masz mózg wielkości tic taca.
Alex w odpowiedzi pokazał mu język. Tom otworzył buzię, by odpowiedzieć, ale przyjaciel uprzedził go.
- Może zamkniesz buzię? Nie wyglądasz zbyt mądrze, poza tym jeszcze ci mózg wypadnie i co będzie.
Alex westchnął teatralnie i złapał się za serce.
- Jakże mogłem uczynić ten błąd, proszę, wybacz mi zaraz to naprawię. Ty przecież nie posiadasz mózgu. Zamiast tego masz w głowie dwa chomiki grające w ping ponga.
Chłopak starał się zachować poważną minę, ale gdy zobaczy Toma z rozwartą buzią i oczami niczym pięciozłotówki, nie wytrzymał.
Zaczął się opętańczo śmiać. Bardzo starał się uspokoić, lecz niezbyt dobrze mu to wychodziło.
- Alex, nawet nie wiesz jakiego stracha mi napędziłeś.
- Tom, ty nie myślałeś, że na serio mogę się na ciebie obrazić?
Nastąpiła cisza, przerywana jedynie odgłosami za oknem.
- Myślałeś? O ja nie mogę!
- Dobra, dobra, możesz już przestać, mamy ważniejsze rzeczy na głowie niż nabijanie się ze mnie,
- Przepraszam, po prostu wyglądałeś na tak bardzo zaskoczonego, nie mogłem się powstrzymać, wybacz mi
- Wybaczam i znaj mą łaskę.
- Okej, a teraz na poważnie: zgadzasz się z moim "planem"?
- Sądzę, że dobrym pomysłem jest poszperanie w rzeczach twoich rodziców.
Oboje wstali z łóżka w pokoju Alexa, na którym znajdowali się przez cały czas.
Skierowali się na parter, do sypialni państwa Cooper.
Alex zatrzymał się przed drzwiami, położył rękę na klamce i wziął głęboki oddech.
Wciąż miał w pamięci moment, kiedy wpadł w histerię podczas ostatniej wizyty w tym pokoju.
Poczuł na ramieniu rękę Toma. Odwrócił się w jego kierunku i zobaczył pokrzepiający uśmiech na twarzy przyjaciela.
Odwzajemnił uśmiech, po czym zebrał się w sobie i nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły, wydając przy tym głuchy jęk.
Pomieszczenie wyglądało dokładnie tak samo jak podczas jego ostatniej wizyty w nim.
Przed oczami zobaczył sylwetki rodziców, ale zaraz odgonił od siebie ten obraz.
- Dobrze, ty zacznij szukać w tej szafce, a ja sprawdzę w następnej. Szukaj czegokolwiek, co rzuci ci się w oczy. Jeśli nic tu nie znajdziemy, sprawdzimy gabinet taty.
Wzięli się do pracy, która wbrew pozorom nie była łatwa.
Musieli przekopywać się przez sterty dokumentów, często mających po kilka lat.
Szukali, szukali i szukali, aż w końcu po dwóch godzinach Alex nie wytrzymał.
- Nie mogę! No nie mogę! W tych głupich papierzyskach nie ma nic ważnego!
Chłopak rzucił to, co miał w rękach i już miał wyjść z pokoju, ale Tom złapał go za rękę.
- Nie możesz się teraz poddać! Pamiętasz, po co to robimy?
Gdy Alex niechętnie kiwnął głową kontynuował:
- Więc wracaj do pracy. Jeśli nie znajdziemy czegoś tutaj, poszukamy gdzieś indziej, okej?
- Okej, okej. Po prostu męczy mnie fakt, że ja stoję w miejscu, a Chris nawet nie ma pojęcia o moim istnieniu.
- W końcu na coś trafimy, najwyraźniej wymaga to czasu, więc musimy znaleźć ten czas. A przede wszystkim musimy być cierpliwi.
- Rozumiem, to do roboty.
Alex z większym niż na początku zapałem zaczął przeglądać dokumenty.
Minęły kolejne dwie godziny, w ciągu których nie znaleźli absolutnie nic.
Alex nie załamywał się, choć nadzieja, że jednak coś znajdą malała z każdą chwilą.
- Chyba powinniśmy iść do gabinetu taty, może tam coś znajdziemy.
Wyszli z sypialni i poszli do pokoju znajdującego się naprzeciwko.
Tom otworzył drzwi i wszedł, a za nim wkroczył Alex.
- Okej, ja biorę na siebie tę półkę, a ty zajmij się biurkiem.
Mijały kolejne godziny, a Alex tak jak Tom, tracił nadzieję, że znajdą jakąkolwiek wskazówkę.
Tom chwilę wcześniej skończył sprawdzać biurko i zaczął pomagać Alex'owi.
- Teraz naprawdę mam dość i nie oszukuj mnie, wiem, że ty też.- Alex wstał z podłogi, która do tej pory służyła mu za kanapę i podszedł do biurka. Usiadł na fotelu i zaczął zastanawiać się, co zrobić.
- Tom?
- Tak?
- Skoro moi rodzice ukrywali przede mną fakt, że mam bliźniaka, sądzisz, że trzymaliby informacje o nim na widoku?
- Nie, ale przecież ty znalazłeś te papiery, z których dowiedziałeś się o Chrisie.
- No tak, to była podstawowa wersja aktu urodzenia. Nie było tam nic, poza imieniem i nazwiskiem Chrisa, danych biologicznych rodziców, no i oczywiście daty urodzenia. Ale ja znalazłem to czystym przypadkiem. Rodzice raczej nie pozwoliliby mi grzebać w ich rzeczach, nie?
- Chyba nie, ale do czego zmierzasz?
- Sądzę, że rodzice chcieli zataić przede mną istnienie brata na tak długo jak się da. Może myśleli, że jeśli ukryją dokumenty ja nigdy nie będę go szukać, a nawet jeśli to na pewno nie znajdę.
O Boże, jaki ja jestem głupi!
- Czemu?
- Kiedy byłem mały, tata opowiadał mi o skrytce, której według niego nikt nie znajdzie, mimo że będzie w oczywistym miejscu.
- Czyli?
- Biurko, Tom! Biurko!
- Przecież szukałem w biurku i nic nie znalazłem.
- Ale ty nie wiedziałeś, gdzie szukać.
- A ty wiesz?
- No przecież mówię.
Alex przysuną się do biurka, otworzył szufladę z samego dołu i wyciągnął z niej wszystkie dokumenty.
Chłopak podważył palcami dno szuflady,a ta na ich oczach odskoczyła, ukazując drugie dno.
- Twój tata jednak miał niezły pomyślunek.
- A jak myślisz, po kim to mam? Spójrz tu są jakieś dokumenty.
- I to chyba te, których tyle czasu szukaliśmy.
- Faktycznie. Christopher Andrew Cooper urodzony 7 maja o godzinie 22:37...
- Ty przecież urodziłeś się o 22:42, czyli 5 minut później...
Alex miał wilgotne oczy.
- Tom znaleźliśmy te papiery. Znaleźliśmy.
Uśmiech na jego twarzy wyrażał więcej, niż tysiąc słów.
_____________________________________________________________
Tak wiem, zawiodłam.
Rozdział miał pojawić się przynajmniej pół godziny temu, jak nie więcej.
Byłam troszkę zdezorientowana, a Wenek zwiewał, aż się kurzyło...
To marne wymówki, jak na tak karygodny czyn, którego się dopuściłam, więc pozwalam Wam.
Proszę, dobijcie mnie, zasłużyłam.
Zróbcie to szybko, zanim poniedziałek zdąży.
W końcu dwa tygodnie bez szkoły, roztapiają mózg, jak słońce śnieg za oknem ^^
Kończę i błagam, błagam *szlocha z rozpaczy* jeśli czytacie, skomentujcie, Wen głoduje już tydzień.
Wspierajcie akcję; Nakarm Wencia, zostaw komcia. :***
Do napisania. :)
czwartek, 19 lutego 2015
Mam małe pytanko
Ludzie!
Ci komentujący, jak i cichociemni: mam dylemat.
Wiem, że rozdziały dodaje co dwa tygodnie i wiem, że między jednym, a drugim rozdziałem mija duży odstęp czasu.
Więc pytam Was, co powiedzielibyście na to, żeby rozdziały były jak zwykle, ale prócz tego między rozdziałami pojawiały się one shoty.
Oczywiście nie byłyby, co tydzień bo Wen nie pozwoli, ale kiedy miałabym coś, wrzucałabym to.
Pytam Was, bo niektórzy nie lubią przerywać akcji opowiadania i w kółko do niej wracać.
Liczę, że WSZYSCY wyrazicie swoją opinię, bardzo mi na tym zależy.
No to byłoby na tyle.
Do napisania. :)
czwartek, 12 lutego 2015
Czasem człowiek dokonuje w życiu wyboru, a czasem to wybór stwarza człowieka.
Mówisz coś, ja udaje, że cię słucham. Kiwam głową i uśmiecham się, choć moje serce płacze, będąc rozrywane.
Kłamiesz, ja udaje, że ci wierzę, przytakuje. Wychodząc, mówię, żebyś jutro mnie nie szukała, wspominam, że mam kilka spraw do załatwienia.
Pytasz o co chodzi, a ja odpowiadam, że to niespodzianka. Gdy wypowiadam te słowa, uśmiecham się z rozpaczą, której nie zauważasz, bo skrywam ją głęboko w duszy.
Żegnam się z tobą pocałunkiem, mimo że każda, nawet najmniejsza myśl o tobie sprawia, że czuje się potwornie.
Wracam do domu. Mimo, że cierpię, nie płaczę.
To nie tak, że wstydzę się tego, po prostu już dawno wypłakałem wszystkie łzy.
Wchodzę do domu i idę na piętro, do swojej sypialni.
W tej chwili odzywa się mój telefon. Napisałaś, że się martwisz, czy wróciłem do domu i co najzabawniejsze, że mnie kochasz. Jeśli do tej pory jeszcze zastanawiałem się czy to zrobić, to po tym esemesie jestem co do tego przekonany.
To jedyne słuszne rozwiązanie, w końcu już nic mnie tu nie trzyma.
Jestem jedynakiem. Mojego ojca, na szczęście, nigdy nie miałem okazji poznać. Mama umarła 3 lata temu.
Więc, co mnie tu trzyma?
Chyba nic.
Kładę się spać, nie przejmując się tak prozaicznymi czynnościami jak umycie, czy przebranie się.
W głowie krążą mi setki myśli, jednak jedna przebija się ponad wszystkie.
Nareszcie.
Nareszcie będę mógł odetchnąć z ulgą.
Nareszcie przestanę odczuwać ból.
Nareszcie wyrwę się z tego gównianego świata.
Nareszcie.
Z tą myślą zasypiam.
O poranku budzą mnie promienie słońca, prześwitujące przez zasłonę. Dzień zapowiada się tak pięknie, że przez moment pragnę wycofać się z moich zamiarów, jednak po chwili uświadamiam sobie, że ten dzień i tak się skończy.
A nawet jeśli po nim przyjdą kolejne, równie piękne, to w końcu to szczęście, ta radość i tak prysną niczym bańka mydlana.
I znikną.
A ja na nowo pogrążę się w ciemności.
Zdecydowałem się na ten krok, więc go wykonam, jak sobie obiecałem.
Kończę moje rozmyślania, wchodzę do łazienki. Spoglądam na swoje odbicie w lustrze i widzę człowieka zmęczonego życiem. Na mojej twarzy nie ma uśmiechu, najmniejszego śladu szczęścia, czy chociażby chęci życia.
Odwracam wzrok, rozbieram się i wchodzę pod prysznic. Gorąca woda spływa po moich plecach, lecz wcale mi to nie przeszkadza.
Wręcz przeciwnie, jestem wdzięczny, że jeszcze potrafię odczuć jakiekolwiek ciepło, mimo że nie pochodzące od człowieka. Otrząsam się z moich myśli i wychodzę z kabiny prysznicowej. Owijam ręcznik wokół bioder, po czym idę do sypialni.
Otwieram szafę wyciągam moją ulubioną koszulę i jeansy.
Schodzę do kuchni, zaparzam kawę i szybko ją wypijam.
Ubieram buty, a na ramiona zrzucam kurtkę.
Zanim wyjdę, zostawiam na stole telefon i krótką notkę, gdzie będę odpoczywać.
Później opuszczam mój dom.
Idę w stronę Golden Gate Bridge, nie oglądam się za siebie.
Spaliłem za sobą wszystkie mosty i to dosłownie.
Nie mogę się teraz wycofać.
Przed sobą widzę most, kieruję się w jego stronę.
Podchodzę do barierki, po czym przechodzę przez nią.
Wpatruję się w wodę, jest tak bardzo niebieska. Zastanawiam się czy kiedy już zanurzę się w niej, nie straci swego koloru.
Mam nadzieje, że nie. Teraz wygląda przepięknie i nawet ja potrafię docenić ten widok.
Myślę o tym, czy kiedykolwiek zebrałabyś się na odwagę i powiedziała mi prosto w twarz, że mnie zdradzasz.
Gdybym cię nie zobaczył, czy kiedykolwiek poznałbym prawdę.
Wątpię.
Nie jesteś na tyle silna by mi to powiedzieć.
Jak mogłaś.
Jak on mógł.
Kiedy was zobaczyłem...
W jednej chwili straciłem najlepszego przyjaciela i ukochaną.
Na początku nie mogłem w to uwierzyć.
Próbowałem wmówić sobie, że przywidziało mi się.
Potem przyznałem sam przed sobą, jak bardzo boli mnie to, co mi zrobiliście.
Oboje.
Żebyście chociaż zrobili to tylko raz. Ja widziałem was 2 miesiące temu i od tego czasu patrzyłem.
Po prostu patrzyłem.
Jak czas przecieka mi przez palce.
Jak was tracę.
Z kolejnym waszym spotkaniem po mojej twarzy spływało coraz więcej łez, a serce pękało coraz bardziej.
Chcę tylko wiedzieć czemu.
Dlaczego mnie zabiliście?
Dlaczego zabraliście moje serce i mą dusze?
Zostawiliście jedynie ciało, pustą skorupę bez nadziei.
Pozbierałem się, choć już nie żyję, jedynie egzystuję.
Zebrałem te okruchy potłuczonego serca, które we mnie zostawiliście i próbowałem je posklejać.
Jak bardzo bym nie chciał, jak mocno bym nie próbował zrozumiałem, że coś raz zepsute, już nigdy nie będzie działać należycie.
Mogłem próbować istnieć ze zniszczonym sercem lub bez niego.
Miałem wybór i dokonałem go.
To dlatego teraz stoję tu, na moście i zastanawiam się czy będziecie płakać po mojej śmierci, wylewając za mnie łzy, jak ja was wylewałem kiedy jeszcze żyłem.
Nagle zrywa się porywisty wiatr, jakby ten z góry chciał mi powiedzieć:
"Leć, póki czas.
Rozwiń skrzydła i naucz się latać.
Będziesz wolny mój aniele.
Leć na tych zniszczonych skrzydłach, a gdy się spotkamy dam ci nowe, lepsze, nie zepsute."
Chcę posłuchać tego głosu, chcę móc latać wysoko ponad smutkiem, ponad ciemnością.
Wyobrażam sobie moje serce wolne, nie zniewolone toksyczną miłością, a pełne miłości do każdego człowieka na dole.
Uśmiecham się do tych myśli i daję się im w pełni porwać.
Robię krok w przód i spadam.
Krzyczę, ale wcale się nie boję.
Krzyczę z radości, jestem szczęśliwy, jestem wolny.
Zanurzam się w wodzie, ogarnia mnie jej chłód.
Wiem, że tonę, ale mimo tego jestem zadowolony.
Wiem, że od teraz będę mógł spać spokojnie.
_____________________________________________________________
Hej!
Nie to nie rozdział.
To one shot.
Wiem, wiem miał być rozdział, ale wystąpiło kilka problemów przemawiających za tym, by rozdziału nie dodawać.
Po pierwsze mam 9 zdań 4 rozdziału i nie, nie żartuje. Próbowałam jakoś zachęcić Wena, ale chyba się na mnie obraził, jednak nie chciał Was zawieść, więc stworzył TO.
Po drugie, znowu jestem chora, dlatego też nic więcej z główki nie wytrzepałam.
Po trzecie...
Przepraszam?
Mam nadzieje, że nie będziecie chcieli mnie oskalpować za ten substytut rozdziału.
Jeśli jednak zapragniecie krwawych mordów na mojej osobie, to pomyślcie przez moment.
Kto będzie pisać te wątpliwie ciekawe historię?
No, to by było na tyle.
Pamiętajcie!
Komcie karmią Wenka!
Do napisania. :)
PS. Ile pączków wsunęliście? ♥
Kłamiesz, ja udaje, że ci wierzę, przytakuje. Wychodząc, mówię, żebyś jutro mnie nie szukała, wspominam, że mam kilka spraw do załatwienia.
Pytasz o co chodzi, a ja odpowiadam, że to niespodzianka. Gdy wypowiadam te słowa, uśmiecham się z rozpaczą, której nie zauważasz, bo skrywam ją głęboko w duszy.
Żegnam się z tobą pocałunkiem, mimo że każda, nawet najmniejsza myśl o tobie sprawia, że czuje się potwornie.
Wracam do domu. Mimo, że cierpię, nie płaczę.
To nie tak, że wstydzę się tego, po prostu już dawno wypłakałem wszystkie łzy.
Wchodzę do domu i idę na piętro, do swojej sypialni.
W tej chwili odzywa się mój telefon. Napisałaś, że się martwisz, czy wróciłem do domu i co najzabawniejsze, że mnie kochasz. Jeśli do tej pory jeszcze zastanawiałem się czy to zrobić, to po tym esemesie jestem co do tego przekonany.
To jedyne słuszne rozwiązanie, w końcu już nic mnie tu nie trzyma.
Jestem jedynakiem. Mojego ojca, na szczęście, nigdy nie miałem okazji poznać. Mama umarła 3 lata temu.
Więc, co mnie tu trzyma?
Chyba nic.
Kładę się spać, nie przejmując się tak prozaicznymi czynnościami jak umycie, czy przebranie się.
W głowie krążą mi setki myśli, jednak jedna przebija się ponad wszystkie.
Nareszcie.
Nareszcie będę mógł odetchnąć z ulgą.
Nareszcie przestanę odczuwać ból.
Nareszcie wyrwę się z tego gównianego świata.
Nareszcie.
Z tą myślą zasypiam.
O poranku budzą mnie promienie słońca, prześwitujące przez zasłonę. Dzień zapowiada się tak pięknie, że przez moment pragnę wycofać się z moich zamiarów, jednak po chwili uświadamiam sobie, że ten dzień i tak się skończy.
A nawet jeśli po nim przyjdą kolejne, równie piękne, to w końcu to szczęście, ta radość i tak prysną niczym bańka mydlana.
I znikną.
A ja na nowo pogrążę się w ciemności.
Zdecydowałem się na ten krok, więc go wykonam, jak sobie obiecałem.
Kończę moje rozmyślania, wchodzę do łazienki. Spoglądam na swoje odbicie w lustrze i widzę człowieka zmęczonego życiem. Na mojej twarzy nie ma uśmiechu, najmniejszego śladu szczęścia, czy chociażby chęci życia.
Odwracam wzrok, rozbieram się i wchodzę pod prysznic. Gorąca woda spływa po moich plecach, lecz wcale mi to nie przeszkadza.
Wręcz przeciwnie, jestem wdzięczny, że jeszcze potrafię odczuć jakiekolwiek ciepło, mimo że nie pochodzące od człowieka. Otrząsam się z moich myśli i wychodzę z kabiny prysznicowej. Owijam ręcznik wokół bioder, po czym idę do sypialni.
Otwieram szafę wyciągam moją ulubioną koszulę i jeansy.
Schodzę do kuchni, zaparzam kawę i szybko ją wypijam.
Ubieram buty, a na ramiona zrzucam kurtkę.
Zanim wyjdę, zostawiam na stole telefon i krótką notkę, gdzie będę odpoczywać.
Później opuszczam mój dom.
Idę w stronę Golden Gate Bridge, nie oglądam się za siebie.
Spaliłem za sobą wszystkie mosty i to dosłownie.
Nie mogę się teraz wycofać.
Przed sobą widzę most, kieruję się w jego stronę.
Podchodzę do barierki, po czym przechodzę przez nią.
Wpatruję się w wodę, jest tak bardzo niebieska. Zastanawiam się czy kiedy już zanurzę się w niej, nie straci swego koloru.
Mam nadzieje, że nie. Teraz wygląda przepięknie i nawet ja potrafię docenić ten widok.
Myślę o tym, czy kiedykolwiek zebrałabyś się na odwagę i powiedziała mi prosto w twarz, że mnie zdradzasz.
Gdybym cię nie zobaczył, czy kiedykolwiek poznałbym prawdę.
Wątpię.
Nie jesteś na tyle silna by mi to powiedzieć.
Jak mogłaś.
Jak on mógł.
Kiedy was zobaczyłem...
W jednej chwili straciłem najlepszego przyjaciela i ukochaną.
Na początku nie mogłem w to uwierzyć.
Próbowałem wmówić sobie, że przywidziało mi się.
Potem przyznałem sam przed sobą, jak bardzo boli mnie to, co mi zrobiliście.
Oboje.
Żebyście chociaż zrobili to tylko raz. Ja widziałem was 2 miesiące temu i od tego czasu patrzyłem.
Po prostu patrzyłem.
Jak czas przecieka mi przez palce.
Jak was tracę.
Z kolejnym waszym spotkaniem po mojej twarzy spływało coraz więcej łez, a serce pękało coraz bardziej.
Chcę tylko wiedzieć czemu.
Dlaczego mnie zabiliście?
Dlaczego zabraliście moje serce i mą dusze?
Zostawiliście jedynie ciało, pustą skorupę bez nadziei.
Pozbierałem się, choć już nie żyję, jedynie egzystuję.
Zebrałem te okruchy potłuczonego serca, które we mnie zostawiliście i próbowałem je posklejać.
Jak bardzo bym nie chciał, jak mocno bym nie próbował zrozumiałem, że coś raz zepsute, już nigdy nie będzie działać należycie.
Mogłem próbować istnieć ze zniszczonym sercem lub bez niego.
Miałem wybór i dokonałem go.
To dlatego teraz stoję tu, na moście i zastanawiam się czy będziecie płakać po mojej śmierci, wylewając za mnie łzy, jak ja was wylewałem kiedy jeszcze żyłem.
Nagle zrywa się porywisty wiatr, jakby ten z góry chciał mi powiedzieć:
"Leć, póki czas.
Rozwiń skrzydła i naucz się latać.
Będziesz wolny mój aniele.
Leć na tych zniszczonych skrzydłach, a gdy się spotkamy dam ci nowe, lepsze, nie zepsute."
Chcę posłuchać tego głosu, chcę móc latać wysoko ponad smutkiem, ponad ciemnością.
Wyobrażam sobie moje serce wolne, nie zniewolone toksyczną miłością, a pełne miłości do każdego człowieka na dole.
Uśmiecham się do tych myśli i daję się im w pełni porwać.
Robię krok w przód i spadam.
Krzyczę, ale wcale się nie boję.
Krzyczę z radości, jestem szczęśliwy, jestem wolny.
Zanurzam się w wodzie, ogarnia mnie jej chłód.
Wiem, że tonę, ale mimo tego jestem zadowolony.
Wiem, że od teraz będę mógł spać spokojnie.
_____________________________________________________________
Hej!
Nie to nie rozdział.
To one shot.
Wiem, wiem miał być rozdział, ale wystąpiło kilka problemów przemawiających za tym, by rozdziału nie dodawać.
Po pierwsze mam 9 zdań 4 rozdziału i nie, nie żartuje. Próbowałam jakoś zachęcić Wena, ale chyba się na mnie obraził, jednak nie chciał Was zawieść, więc stworzył TO.
Po drugie, znowu jestem chora, dlatego też nic więcej z główki nie wytrzepałam.
Po trzecie...
Przepraszam?
Mam nadzieje, że nie będziecie chcieli mnie oskalpować za ten substytut rozdziału.
Jeśli jednak zapragniecie krwawych mordów na mojej osobie, to pomyślcie przez moment.
Kto będzie pisać te wątpliwie ciekawe historię?
No, to by było na tyle.
Pamiętajcie!
Komcie karmią Wenka!
Do napisania. :)
PS. Ile pączków wsunęliście? ♥
środa, 4 lutego 2015
Liebster Award!
Chciałam podziękować Ayo Shima za nominowanie mnie do Liebster Award.
Naprawdę się tego nie spodziewałam, dziękuję raz jeszcze :)
A teraz, o co chodzi z Liebster Award?
Jest to nagroda za "dobrze wykonaną robotę" przyznawana mniej znanym blogerom (takim jak ja :D), choć chyba nie tylko takim.
Jakoś tak to szło.
Odpowiada się na pytania zadane przez osobę, od której dostało się nominację.
Później należy nominować 11 osób (ważne jest to, że NIE WOLNO nominować osoby, od której nominację się otrzymało) i zadać jej 11 pytań.
Oczywistym jest, że osobę, którą się nominuje, trzeba o tym poinformować.
No to jedziemy:
1. Dlaczego założyłeś/aś bloga?
Hm...Dlaczego? Sama nie wiem. Częściowo dlatego, że chciałam podzielić się historiami toczącymi się w mojej głowie, a po części dlatego, że chciałam poczuć się tak...
Jakby to powiedzieć? Chciałam poczuć się spełniona, spróbować w tym moich sił i sprawdzić czy coś z tego wyjdzie.
2.W jakim wieku chciałbyś/łabyś żyć?
Cóż, to zależy od tego z kim miałabym żyć. Gdym miała zostać sama, nie spotykając tego kogoś, chciałabym żyć wystarczająco długo, by móc spróbować wszystkiego i móc zobaczyć cały świat.
Jednak, gdybym znalazła w życiu szczęście w drugim człowieku, pragnęłabym żyć u jego boku, aż do jego śmierci i nie dłużej, ponieważ sądzę, że życie po poznaniu prawdziwej miłości i straceniu jej nie jest już wiele warte. Przynajmniej nie uczuciowo.
3.Czego nie lubisz w ludziach?
Uuu... Długo by wymieniać, co nie podoba mi się w ludziach, ale jest coś, czego wprost nie toleruję. Jest to maska.
Ale nie maska skrywająca uczucia, a ta którą ludzie zakładają, chcąc wykorzystać inny. Maska fałszywej przyjaźni i współczucia. Kiedy widzę ludzi, którzy wykorzystują innych udając przyjaźń, czy niby współczując tym, jak to mówią "biedakom", to po prostu szlag mnie trafia. Człowieku, jeśli coś ci się nie podoba, powiedz!
Ale nie wykorzystuj zaufania innego człowieka, bo ono jest kruche i bardzo trudno z powrotem je odbudować.
No.
To tyle w tym temacie :)
4.W jakim kraju chciałbyś/łabyś żyć?
Jakoś nigdy szczególnie się nad tym nie zastanawiałam. Może Włochy? Francja? Ważne jest, żebym dobrze się tam czuła. To z pewnością wystarczy.
5.Normalna komedia czy może z czarnym humorem?
Zdecydowanie czarny humorek.
Hihihi :D
6.Jaką postać chciałbyś/łabyś ożywić?
Nie mam pojęcia.
Może Gideona (uwielbiam go ♥ ) z Trylogii Czasu?
A może nie?
Naprawdę nie wiem.
7.Jaka jest według Ciebie najpiękniejsza scena z filmu? (możesz podać również scenę z książki/komiksu/anime/serialu)
Oj, dużo takich, ale w szczególności podobała mi się scena, w której Mia ma odejść, ale ostatecznie decyduje się zostać (z filmu "If I Stay", który ostatnio oglądałam).
8.Jakie słowo najlepiej Ciebie określa?
Wulkan.
9.Czego najbardziej boisz się w życiu?
Tego, że wszyscy, których kocham odejdą, zostawiając mnie, samą przeciwko całemu światu.
10.Co Ci nigdy nie wychodzi?
Zachowanie spokoju w każdej sytuacji. Łatwo wybucham.
Jak pisałam - wulkan.
11.Jaki jest twój ulubiony cytat?
Lubię dużo cytatów, ale moim przewodnim jest:
"Lepiej byśmy umierali, stojąc niż żyli na klęczkach." ♥
Okej, to mamy już za sobą, a teraz...
Ja, Artemida świeża w świecie blogerów, do nagrody Liebster Award nominuję:
1.http://troubles-maker.blogspot.com/
2.http://need-your-devotion.blogspot.com/
3.http://ucieczka-od-smierci.blogspot.com/
4.http://opowiadania-luana-slash.blogspot.com/
5.http://hp-i-zatajone-dziedzictwo-yaoi.blog.onet.pl/
6.http://twincest-bill-i-tom.blogspot.com/
7.http://bill-and-tom-twincest.blogspot.com/
8.http://hp-opowiadanie-yaoi.blogspot.com/
9.http://zawszetydrarry.blogspot.com/
10.http://hp-i-pdp.blogspot.com/
11.http://www.hurricane-rehab-e.blogspot.com/
A oto moje pytania;
1.Co skłoniło Cię do założenia bloga?
2.Z jakim żywiołem się utożsamiasz?
3.Twoja największa wada?
4.Jak wiele jesteś w stanie zrobić, by osiągnąć sukces?
5.Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia?
6.Co najgorszego może spotkać człowieka w życiu?
7.Jakim mottem kierujesz się w życiu?
8.Czy chciałabyś/byś żyć wiecznie?
9.Czy jest ktoś kogo kochasz na tyle, by oddać za tę osobę życie?
10.Czego nigdy byś nie zrobił/a?
11.Czy poznałeś/łaś smak prawdziwej miłości?
I to już koniec. Mam nadzieję, że nie umarliście mi tu z nudów. Oby :) To tyle.
Do napisania. :)
Naprawdę się tego nie spodziewałam, dziękuję raz jeszcze :)
A teraz, o co chodzi z Liebster Award?
Jest to nagroda za "dobrze wykonaną robotę" przyznawana mniej znanym blogerom (takim jak ja :D), choć chyba nie tylko takim.
Jakoś tak to szło.
Odpowiada się na pytania zadane przez osobę, od której dostało się nominację.
Później należy nominować 11 osób (ważne jest to, że NIE WOLNO nominować osoby, od której nominację się otrzymało) i zadać jej 11 pytań.
Oczywistym jest, że osobę, którą się nominuje, trzeba o tym poinformować.
No to jedziemy:
1. Dlaczego założyłeś/aś bloga?
Hm...Dlaczego? Sama nie wiem. Częściowo dlatego, że chciałam podzielić się historiami toczącymi się w mojej głowie, a po części dlatego, że chciałam poczuć się tak...
Jakby to powiedzieć? Chciałam poczuć się spełniona, spróbować w tym moich sił i sprawdzić czy coś z tego wyjdzie.
2.W jakim wieku chciałbyś/łabyś żyć?
Cóż, to zależy od tego z kim miałabym żyć. Gdym miała zostać sama, nie spotykając tego kogoś, chciałabym żyć wystarczająco długo, by móc spróbować wszystkiego i móc zobaczyć cały świat.
Jednak, gdybym znalazła w życiu szczęście w drugim człowieku, pragnęłabym żyć u jego boku, aż do jego śmierci i nie dłużej, ponieważ sądzę, że życie po poznaniu prawdziwej miłości i straceniu jej nie jest już wiele warte. Przynajmniej nie uczuciowo.
3.Czego nie lubisz w ludziach?
Uuu... Długo by wymieniać, co nie podoba mi się w ludziach, ale jest coś, czego wprost nie toleruję. Jest to maska.
Ale nie maska skrywająca uczucia, a ta którą ludzie zakładają, chcąc wykorzystać inny. Maska fałszywej przyjaźni i współczucia. Kiedy widzę ludzi, którzy wykorzystują innych udając przyjaźń, czy niby współczując tym, jak to mówią "biedakom", to po prostu szlag mnie trafia. Człowieku, jeśli coś ci się nie podoba, powiedz!
Ale nie wykorzystuj zaufania innego człowieka, bo ono jest kruche i bardzo trudno z powrotem je odbudować.
No.
To tyle w tym temacie :)
4.W jakim kraju chciałbyś/łabyś żyć?
Jakoś nigdy szczególnie się nad tym nie zastanawiałam. Może Włochy? Francja? Ważne jest, żebym dobrze się tam czuła. To z pewnością wystarczy.
5.Normalna komedia czy może z czarnym humorem?
Zdecydowanie czarny humorek.
Hihihi :D
6.Jaką postać chciałbyś/łabyś ożywić?
Nie mam pojęcia.
Może Gideona (uwielbiam go ♥ ) z Trylogii Czasu?
A może nie?
Naprawdę nie wiem.
7.Jaka jest według Ciebie najpiękniejsza scena z filmu? (możesz podać również scenę z książki/komiksu/anime/serialu)
Oj, dużo takich, ale w szczególności podobała mi się scena, w której Mia ma odejść, ale ostatecznie decyduje się zostać (z filmu "If I Stay", który ostatnio oglądałam).
8.Jakie słowo najlepiej Ciebie określa?
Wulkan.
9.Czego najbardziej boisz się w życiu?
Tego, że wszyscy, których kocham odejdą, zostawiając mnie, samą przeciwko całemu światu.
10.Co Ci nigdy nie wychodzi?
Zachowanie spokoju w każdej sytuacji. Łatwo wybucham.
Jak pisałam - wulkan.
11.Jaki jest twój ulubiony cytat?
Lubię dużo cytatów, ale moim przewodnim jest:
"Lepiej byśmy umierali, stojąc niż żyli na klęczkach." ♥
Okej, to mamy już za sobą, a teraz...
Ja, Artemida świeża w świecie blogerów, do nagrody Liebster Award nominuję:
1.http://troubles-maker.blogspot.com/
2.http://need-your-devotion.blogspot.com/
3.http://ucieczka-od-smierci.blogspot.com/
4.http://opowiadania-luana-slash.blogspot.com/
5.http://hp-i-zatajone-dziedzictwo-yaoi.blog.onet.pl/
6.http://twincest-bill-i-tom.blogspot.com/
7.http://bill-and-tom-twincest.blogspot.com/
8.http://hp-opowiadanie-yaoi.blogspot.com/
9.http://zawszetydrarry.blogspot.com/
10.http://hp-i-pdp.blogspot.com/
11.http://www.hurricane-rehab-e.blogspot.com/
A oto moje pytania;
1.Co skłoniło Cię do założenia bloga?
2.Z jakim żywiołem się utożsamiasz?
3.Twoja największa wada?
4.Jak wiele jesteś w stanie zrobić, by osiągnąć sukces?
5.Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia?
6.Co najgorszego może spotkać człowieka w życiu?
7.Jakim mottem kierujesz się w życiu?
8.Czy chciałabyś/byś żyć wiecznie?
9.Czy jest ktoś kogo kochasz na tyle, by oddać za tę osobę życie?
10.Czego nigdy byś nie zrobił/a?
11.Czy poznałeś/łaś smak prawdziwej miłości?
I to już koniec. Mam nadzieję, że nie umarliście mi tu z nudów. Oby :) To tyle.
Do napisania. :)
czwartek, 29 stycznia 2015
Rozdział 3
- Nie, proszę zostawcie mnie! Stójcie! Zostawcie mnie w spokoju, słyszycie!
- Chris! Chris, już dobrze to tylko zły sen, słyszysz? Obudź się.
Ocknął się.
Znowu to samo.
Już drugi miesiąc śniło mu się to samo.
Mroczny las, czasami ruchliwa autostrada, a czasem opuszczony park.
Miejsce jego koszmaru zmieniało się, ale sam sen nigdy.
Zawsze, za każdym razem, granatowy samochód zatrzymywał się w jego pobliżu, gasząc głośno pracujący silnik.
W następnym momencie rozpoczynał się horror.
Z auta wysiadali kobieta i mężczyzna, ale nie wyglądali normalnie. Krew, która płynęła z wielu rozcięć na ich ciałach, nadpalone ubrania i skóra. Wyglądali oni, jakby byli, co najmniej, po torturach i wcale nie przypominali żywych ludzi.
Potem zaczynali się do niego zbliżać, choć nigdy nie był w stanie usłyszeć, co za nim wołali, goniąc go. Ich krzyki były tak bardzo przepełnione rozpaczą, że za każdym razem, kiedy je słyszał, miał ciarki na plecach.
Ale to nie to było w tym wszystkim najokropniejsze.
Najstraszniejsze było to, że chociaż nigdy nie spotkał tych ludzi, wydawali mu się dziwnie znajomi.
Wzdrygnął się na wspomnienie tej pustki w oczach jego nocnych prześladowców.
Nieprzytomnym wzrokiem omiótł pomieszczenie, w którym się znajdował. Nie było ono przesadnie duże, ot zwykły pokój. Jedyną rzeczą wyróżniającą się w tym pokoju, było to, że zamiast jednego, po przeciwnych stronach pokoju stały dwa łóżka.
W tej chwili nad jego łóżkiem zwisał Andy, ze zmartwioną miną i ukrytą troską w oczach.
- Co ci się śniło? Tylko proszę, nie mów, że znów ten pokręcony horror.
Milczał, przygryzając lekko wargę i podejmując nieudolne próby uśmiechnięcia się.
- No nie znów to samo. A ty panie Jestem-Samodzielny-I-Nie-Będę-Nikogo-Martwić, nawet nie próbuj na mnie tych sztuczek.
- Ale jakich sztuczek? O co ty mnie posądzasz? - przywdział na twarz niewinną minkę, ale mimo tego widać było cienie pod jego oczami.
- Jasne. o co mogę oskarżać pana kapitana? To jak potrafisz czarować faktycznie, jest godne podziwu, ale zadziałałoby na mnie, tylko wtedy, gdybym był dziewczyną.
- No wiesz, biorąc pod uwagę twoje zmienne nastoje, wahałbym się przy stwierdzeniu, że w spodniach masz to, o czym mówisz.
- Ty! Jesteś już martwy!
Po tych słowach Chris nagle zbladł, a przed oczami, zobaczył dwójkę ludzi wpadających do niego, noc w noc. Po krótkiej chwili do Andy'ego dotarło, co powiedział i dlaczego jego przyjaciel tak zareagował. Od kiedy jego małemu braciszkowi śniły się takie rzeczy zamartwiał się o niego na okrągło.
- O matko Chris przepraszam, przecież wiesz, że jestem idiotą.
- Andy, hej Andy uspokój się, nic mi nie jest. Po prostu mój mózg podsyła mi dosyć jednoznaczne obrazy, ale to nie jest twoja wina.
- Ale...
- Ty to wiesz, ja to wiem, więc jaki jest sens wmawiać sobie kłamstwo. Tak w ogóle, po co mnie budziłeś o... - W tym momencie spojrzał na telefon i rozszerzył w zdumieniu oczy. - O szóstej rano, wyłączając mój sen.
- Sam kazałeś mi obudzić cię o tej nieludzkiej porze, bo chciałeś iść pobiegać. Jest tam coś jeszcze. Popukał go po głowie.
- Przecież biegasz już kilka lat, codziennie wymykając się pani Julii, która uważa, z czy zgadzam się w zupełności, że nie musisz biegać, przecież i bez tego jesteś bogiem. Tylko ja sądzę, że jesteś bogiem w siatkówce panie kapitanie, a pani Julia, że w przyciąganiu do siebie dziewczyn.
-Osz ty durniu, masz.
- Poduszką! We mnie! No wiesz, co! Ty podła bestio! En gard!
- Jak możesz mnie tak ranić wiesz przez co ja przechodzę - Chris zaczął pociągać nosem.
Andy momentalnie puścił poduszkę, kończąc bitwę i podchodząc blisko przyjaciela, chcąc go pocieszyć.
Nie podejrzewał jednak, że jest to fortel mający na celu zwabić go, nieuzbrojonego, na pole wroga. Chrisowi ten podstęp wyszedł wprost idealnie.
- A masz!
- No co ty, to nie było fair!
- Haha no wiem i co haha z tym zrobisz?
- Jak to co? Oddam ci!
Niestety, co dobre szybko się kończy, więc już pół godziny później zajrzała do nich pani Julia, znając ich tendencje do wczesnego wstawania.
- Chris, dobrze, że dziś nie poszedłeś biegać, bo strasznie...- Pani Julia stanęła w pół kroku, widząc swoich podopiecznych od stóp do głów pokrytych pierzem z czegoś, co kiedyś było poduszkami.
Chłopcy widząc kobietę, szybko przybrali niewinne miny.
Chris, słysząc o czym mówiła kobieta, szybko podłapał temat.
- Tak? Coś nie tak?
- Strasznie pada. Chłopcy, co wam znowu przyszło do głowy. Toż to już czwarty komplet poduszek w tym miesiącu, który wypatroszyliście.
Prawdą było, że Andy i Chris bardzo lubili urządzać bitwy na poduszki, często przy okazji niszcząc je.
- Jak tak dalej pójdzie to będziecie spać na ziemi, bo wykończycie każdą poduszkę, która tu jest.
- Przepraszamy, pani Julio -powiedzieli chórem, tak równo, jakby długo to ćwiczyli.
- No już, już. Chodźcie tu wy moje małe szkraby. - Z uśmiechem na twarzy, zgarnęła ich w swoje ramiona, mocno przytulając.
Właśnie to w pani Julii, Chris kochał najbardziej.
Jej wielkie serce oraz to, że traktowała podopiecznych, jakby byli jej własnymi dziećmi.
- Pani Julio, jest pani kochana - Andy powiedział to, o czym myślał jego przyjaciel, choć nie mógł tego powiedzieć sam, bo uścisk pani Julii był naprawdę mocny.
- Dobrze chłopcy, a teraz powiedzcie mi. Macie zamiar gdzieś dzisiaj iść, bo nie wiem.
- Tak, mieliśmy się właśnie zbierać. - Odparł Chris w pośpiechu.
- Co, przecież my...
- My już wychodzimy, tylko musimy się ubrać.
Gdy pani Julia nie patrzyła, Chris wymierzył kuksańca swojemu przybranemu braciszkowi.
- W takim razie, ja was zostawiam chłopcy, tylko nie rozrabiajcie tu za bardzo.
Kiedy kobieta wyszła z pokoju, Andy spojrzał niby zraniony na Chrisa.
- No, co? Ruszaj się, idziemy na trening!
- Ale dziś nie ma tren...
- Ale ja jestem kapitanem i jeśli się zaraz nie ruszysz tyłka na trening, to poproszę trenera o prowadzenie dzisiejszego, a wiesz jak ja go to wygląda. Wtedy nie tylko nie będziesz miał siły na cokolwiek, ale będziesz miał na głowie stado wpienionych nastolatków z zawyżonym poziomem testosteronu.
- Okej, okej wyluzuj po prostu się zdziwiłem, nie widzę potrzeby, abyś zgłaszał to królowi, o mój Panie.
- Pójdę zapytać się pani Julii, co jest na obiad, a ty w międzyczasie ubierz się.
- A co z tobą?
- Nie wiem czy zauważyłeś, ale ja jestem już gotowy do wyjścia.
- Luzik, tylko nie plotkuj z tym aniołem w ciele kobiety, zbyt długo.
- Dobrze. A z tym aniołem masz całkowitą rację.
- Wiem.
Chris zszedł na dół szybkim, ale cichym krokiem, aby nie obudzić kolegów, którzy leniuchowali w sobotni ranek.
- I co pani Julio, wszystko gotowe?
- Tak, tak. Wszystkie rzeczy są już gotowe, czekamy tylko na solenizanta.
- A reszta mieszkańców?
- Każdy na pozycji. Czekają tylko na znak.
- Dobrze, to ja wołam Andy'ego.
- No co jest? Przed chwilą tak się spieszyłeś, a teraz mówisz mi, że jednak nie chce ci się organizować treningu, no jak tak można?
- No Andy no. Ile razy mam cię przepraszać, wiesz, że mi przykro.
- Dobra, wybaczam, ale ostatni raz. Jeszcze ci do końca nie wybaczyłem tej zagrywki, podczas bitwy na poduchy. Ale nie ważne. Chodź, zejdziemy do pani Julii, może da nam coś do przegryzienia, bo jestem strasznie głodny.
Zeszli do stołówki, ale wszędzie było ciemno. Andy wydawał się być zaniepokojony, wołał panią Julię kilka raz, aż niespodziewanie zapaliło się światło.
Z każdej z możliwych kryjówek wyskoczyły dzieciaki wołając chórkiem;
- Wszystkiego najlepszego!
Andy popatrzył niepewnie wokół, po czym zwrócił swój wzrok na Chrisa i powiedział zagubionym głosem:
- Co przegapiłem?
Chris roześmiał się, szczęśliwy po czym krzyknął:
- Masz dziś urodziny! A teraz zdmuchnij świeczki i pomyśl życzenie, matołku.
_____________________________________________________________
Hej!
Tym razem rozdział na czas, mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Rozdział w planach miał być lżejszy i weselszy niż poprzedni, ale nie wiem czy to się udało.
Liczę na to, że tak.
Jeśli nie, cóż... Żywię nadzieję, że nie wpadniecie po nim w dołka.
Wiem, praktycznie zero akcji, ale jeśli tylko na to tu czekacie, to trochę sobie poczekacie.
Rozwinięcie akcji mam w planach, ale dopiero po 7 rozdziale ( przynajmniej ). Niestety nie wiem czy to się uda, bo często coś planuję, a potem moje plany sypią się jak mąka. :)
To tyle w temacie rozdziału, kończę pisać, bo jutro trzeba wcześnie wstać *szlocha*, ale takie jest życie *wzdycha*. Mówi się trudno. :)
Pozdrawiam,
Do napisania. :)
- Chris! Chris, już dobrze to tylko zły sen, słyszysz? Obudź się.
Ocknął się.
Znowu to samo.
Już drugi miesiąc śniło mu się to samo.
Mroczny las, czasami ruchliwa autostrada, a czasem opuszczony park.
Miejsce jego koszmaru zmieniało się, ale sam sen nigdy.
Zawsze, za każdym razem, granatowy samochód zatrzymywał się w jego pobliżu, gasząc głośno pracujący silnik.
W następnym momencie rozpoczynał się horror.
Z auta wysiadali kobieta i mężczyzna, ale nie wyglądali normalnie. Krew, która płynęła z wielu rozcięć na ich ciałach, nadpalone ubrania i skóra. Wyglądali oni, jakby byli, co najmniej, po torturach i wcale nie przypominali żywych ludzi.
Potem zaczynali się do niego zbliżać, choć nigdy nie był w stanie usłyszeć, co za nim wołali, goniąc go. Ich krzyki były tak bardzo przepełnione rozpaczą, że za każdym razem, kiedy je słyszał, miał ciarki na plecach.
Ale to nie to było w tym wszystkim najokropniejsze.
Najstraszniejsze było to, że chociaż nigdy nie spotkał tych ludzi, wydawali mu się dziwnie znajomi.
Wzdrygnął się na wspomnienie tej pustki w oczach jego nocnych prześladowców.
Nieprzytomnym wzrokiem omiótł pomieszczenie, w którym się znajdował. Nie było ono przesadnie duże, ot zwykły pokój. Jedyną rzeczą wyróżniającą się w tym pokoju, było to, że zamiast jednego, po przeciwnych stronach pokoju stały dwa łóżka.
W tej chwili nad jego łóżkiem zwisał Andy, ze zmartwioną miną i ukrytą troską w oczach.
- Co ci się śniło? Tylko proszę, nie mów, że znów ten pokręcony horror.
Milczał, przygryzając lekko wargę i podejmując nieudolne próby uśmiechnięcia się.
- No nie znów to samo. A ty panie Jestem-Samodzielny-I-Nie-Będę-Nikogo-Martwić, nawet nie próbuj na mnie tych sztuczek.
- Ale jakich sztuczek? O co ty mnie posądzasz? - przywdział na twarz niewinną minkę, ale mimo tego widać było cienie pod jego oczami.
- Jasne. o co mogę oskarżać pana kapitana? To jak potrafisz czarować faktycznie, jest godne podziwu, ale zadziałałoby na mnie, tylko wtedy, gdybym był dziewczyną.
- No wiesz, biorąc pod uwagę twoje zmienne nastoje, wahałbym się przy stwierdzeniu, że w spodniach masz to, o czym mówisz.
- Ty! Jesteś już martwy!
Po tych słowach Chris nagle zbladł, a przed oczami, zobaczył dwójkę ludzi wpadających do niego, noc w noc. Po krótkiej chwili do Andy'ego dotarło, co powiedział i dlaczego jego przyjaciel tak zareagował. Od kiedy jego małemu braciszkowi śniły się takie rzeczy zamartwiał się o niego na okrągło.
- O matko Chris przepraszam, przecież wiesz, że jestem idiotą.
- Andy, hej Andy uspokój się, nic mi nie jest. Po prostu mój mózg podsyła mi dosyć jednoznaczne obrazy, ale to nie jest twoja wina.
- Ale...
- Ty to wiesz, ja to wiem, więc jaki jest sens wmawiać sobie kłamstwo. Tak w ogóle, po co mnie budziłeś o... - W tym momencie spojrzał na telefon i rozszerzył w zdumieniu oczy. - O szóstej rano, wyłączając mój sen.
- Sam kazałeś mi obudzić cię o tej nieludzkiej porze, bo chciałeś iść pobiegać. Jest tam coś jeszcze. Popukał go po głowie.
- Przecież biegasz już kilka lat, codziennie wymykając się pani Julii, która uważa, z czy zgadzam się w zupełności, że nie musisz biegać, przecież i bez tego jesteś bogiem. Tylko ja sądzę, że jesteś bogiem w siatkówce panie kapitanie, a pani Julia, że w przyciąganiu do siebie dziewczyn.
-Osz ty durniu, masz.
- Poduszką! We mnie! No wiesz, co! Ty podła bestio! En gard!
- Jak możesz mnie tak ranić wiesz przez co ja przechodzę - Chris zaczął pociągać nosem.
Andy momentalnie puścił poduszkę, kończąc bitwę i podchodząc blisko przyjaciela, chcąc go pocieszyć.
Nie podejrzewał jednak, że jest to fortel mający na celu zwabić go, nieuzbrojonego, na pole wroga. Chrisowi ten podstęp wyszedł wprost idealnie.
- A masz!
- No co ty, to nie było fair!
- Haha no wiem i co haha z tym zrobisz?
- Jak to co? Oddam ci!
Niestety, co dobre szybko się kończy, więc już pół godziny później zajrzała do nich pani Julia, znając ich tendencje do wczesnego wstawania.
- Chris, dobrze, że dziś nie poszedłeś biegać, bo strasznie...- Pani Julia stanęła w pół kroku, widząc swoich podopiecznych od stóp do głów pokrytych pierzem z czegoś, co kiedyś było poduszkami.
Chłopcy widząc kobietę, szybko przybrali niewinne miny.
Chris, słysząc o czym mówiła kobieta, szybko podłapał temat.
- Tak? Coś nie tak?
- Strasznie pada. Chłopcy, co wam znowu przyszło do głowy. Toż to już czwarty komplet poduszek w tym miesiącu, który wypatroszyliście.
Prawdą było, że Andy i Chris bardzo lubili urządzać bitwy na poduszki, często przy okazji niszcząc je.
- Jak tak dalej pójdzie to będziecie spać na ziemi, bo wykończycie każdą poduszkę, która tu jest.
- Przepraszamy, pani Julio -powiedzieli chórem, tak równo, jakby długo to ćwiczyli.
- No już, już. Chodźcie tu wy moje małe szkraby. - Z uśmiechem na twarzy, zgarnęła ich w swoje ramiona, mocno przytulając.
Właśnie to w pani Julii, Chris kochał najbardziej.
Jej wielkie serce oraz to, że traktowała podopiecznych, jakby byli jej własnymi dziećmi.
- Pani Julio, jest pani kochana - Andy powiedział to, o czym myślał jego przyjaciel, choć nie mógł tego powiedzieć sam, bo uścisk pani Julii był naprawdę mocny.
- Dobrze chłopcy, a teraz powiedzcie mi. Macie zamiar gdzieś dzisiaj iść, bo nie wiem.
- Tak, mieliśmy się właśnie zbierać. - Odparł Chris w pośpiechu.
- Co, przecież my...
- My już wychodzimy, tylko musimy się ubrać.
Gdy pani Julia nie patrzyła, Chris wymierzył kuksańca swojemu przybranemu braciszkowi.
- W takim razie, ja was zostawiam chłopcy, tylko nie rozrabiajcie tu za bardzo.
Kiedy kobieta wyszła z pokoju, Andy spojrzał niby zraniony na Chrisa.
- No, co? Ruszaj się, idziemy na trening!
- Ale dziś nie ma tren...
- Ale ja jestem kapitanem i jeśli się zaraz nie ruszysz tyłka na trening, to poproszę trenera o prowadzenie dzisiejszego, a wiesz jak ja go to wygląda. Wtedy nie tylko nie będziesz miał siły na cokolwiek, ale będziesz miał na głowie stado wpienionych nastolatków z zawyżonym poziomem testosteronu.
- Okej, okej wyluzuj po prostu się zdziwiłem, nie widzę potrzeby, abyś zgłaszał to królowi, o mój Panie.
- Pójdę zapytać się pani Julii, co jest na obiad, a ty w międzyczasie ubierz się.
- A co z tobą?
- Nie wiem czy zauważyłeś, ale ja jestem już gotowy do wyjścia.
- Luzik, tylko nie plotkuj z tym aniołem w ciele kobiety, zbyt długo.
- Dobrze. A z tym aniołem masz całkowitą rację.
- Wiem.
Chris zszedł na dół szybkim, ale cichym krokiem, aby nie obudzić kolegów, którzy leniuchowali w sobotni ranek.
- I co pani Julio, wszystko gotowe?
- Tak, tak. Wszystkie rzeczy są już gotowe, czekamy tylko na solenizanta.
- A reszta mieszkańców?
- Każdy na pozycji. Czekają tylko na znak.
- Dobrze, to ja wołam Andy'ego.
- No co jest? Przed chwilą tak się spieszyłeś, a teraz mówisz mi, że jednak nie chce ci się organizować treningu, no jak tak można?
- No Andy no. Ile razy mam cię przepraszać, wiesz, że mi przykro.
- Dobra, wybaczam, ale ostatni raz. Jeszcze ci do końca nie wybaczyłem tej zagrywki, podczas bitwy na poduchy. Ale nie ważne. Chodź, zejdziemy do pani Julii, może da nam coś do przegryzienia, bo jestem strasznie głodny.
Zeszli do stołówki, ale wszędzie było ciemno. Andy wydawał się być zaniepokojony, wołał panią Julię kilka raz, aż niespodziewanie zapaliło się światło.
Z każdej z możliwych kryjówek wyskoczyły dzieciaki wołając chórkiem;
- Wszystkiego najlepszego!
Andy popatrzył niepewnie wokół, po czym zwrócił swój wzrok na Chrisa i powiedział zagubionym głosem:
- Co przegapiłem?
Chris roześmiał się, szczęśliwy po czym krzyknął:
- Masz dziś urodziny! A teraz zdmuchnij świeczki i pomyśl życzenie, matołku.
_____________________________________________________________
Hej!
Tym razem rozdział na czas, mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Rozdział w planach miał być lżejszy i weselszy niż poprzedni, ale nie wiem czy to się udało.
Liczę na to, że tak.
Jeśli nie, cóż... Żywię nadzieję, że nie wpadniecie po nim w dołka.
Wiem, praktycznie zero akcji, ale jeśli tylko na to tu czekacie, to trochę sobie poczekacie.
Rozwinięcie akcji mam w planach, ale dopiero po 7 rozdziale ( przynajmniej ). Niestety nie wiem czy to się uda, bo często coś planuję, a potem moje plany sypią się jak mąka. :)
To tyle w temacie rozdziału, kończę pisać, bo jutro trzeba wcześnie wstać *szlocha*, ale takie jest życie *wzdycha*. Mówi się trudno. :)
Pozdrawiam,
Do napisania. :)
wtorek, 20 stycznia 2015
Rozdział 2
Stał na rozstaju dróg, w ponurym lesie. Nie wiedział, co ma zrobić, dokąd iść?
W prawo?
W lewo?
A może powinien zawrócić?
Postanowił skręcić w prawo, miał nadzieję, że nie będzie tego żałować. Czuł czyjąś obecność, oczy, które go obserwowały, więc zaniepokojony, przyspieszył.
Po chwili już nie szedł, a biegł. Bał się. Bał się ciemności i tego, co się w niej kryło.
Nieoczekiwanie las się skończył.
Wybiegł na jezdnię, prosto pod koła rozpędzonego samochodu. Jednak ku jego zdziwieniu, nic mu się nie stało. Co więcej nie dość, że nic mu nie było, to auto, które chwilę wcześniej miało go potrącić...Po prostu przeniknęło przez niego, jakby był duchem. Usłyszał dźwięk pracującego silnika, więc zszedł na pobocze i odwrócił się w stronę pojazdu. W tym momencie czas dla niego się zatrzymał. Drogą jechał granatowy sedan. Do jego oczu napłynęły łzy, które po chwili zaczęły skapywać na jego policzki. To auto należało do jego rodziców, był tego pewny. Tak samo jak tego, że podczas wypadku, uległo całkowitemu zniszczeniu.
Nagle sedan zatrzymał się z piskiem opon i silnik zgasł. Drzwi samochodu otworzyły się a z wnętrza wyszli oni. Był przekonany, że wariuje. Zaniósł się jeszcze większym płaczem. Jego martwi rodzice szli w jego stronę, ale nie to w tym wszystkim było najgorsze. Jego rodzice wyglądali jak wtedy, w kostnicy, kiedy musiał zidentyfikować ich ciała. Spalona skóra, w niektórych miejscach, z ran wciąż płynęła krew. To był przerażający widok i wiedział, że nigdy nie opuści jego głowy. Odwrócił się i zaczął biec, byleby tylko uciec od tych myśli, tego obrazu. Od nich. Słyszał ich głosy, gdy wykrzykiwali jego imię. Zatkał uszy dłońmi, a kiedy to nie pomagało, zaczął ich zagłuszać swoimi krzykami.
Alex obudził się z paniką wypisaną na twarzy. Nie wiedział, jak długo jeszcze wytrzyma znoszenie nawiedzających go snów.
To, co wtedy przeżywał, było prawdziwą bitwą myśli i uczuć.
Może faktycznie, Tom miał rację mówiąc o wizycie u psychologa. Co jeśli świrował?
Stop! Nie dajmy się zwariować, to tylko chwilowe, samo przejdzie.
Dobra, czas wstawać. Trzeba wziąć się w garść. Chociaż, kiedy wczoraj rozmawiał z Tomem, to wszystko wydawało się być łatwiejsze.
Musiał szukać brata, nie miał czasu, żeby rozczulać się nad sobą.
Chciał też odwiedzić grób rodziców, jeśli miał szukać Chrisa to musiał na jakiś czas opuścić miasto, więc także i rodziców. Należało iść do nich i złożyć kwiaty, zapalić znicz. Pożegnać się. Mimo to, jego serce rozpaczało, a dusza cierpiała katusze na myśl, że nie żyli i nie było żadnego sposobu, by wrócili do życia.
Alex wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić. Wstał z łóżka, zabrał ubrania i poszedł do łazienki. Tam umył się, ubrał i ochlapał swoją twarz lodowatą wodą, aby całkowicie pozbyć się myśli nie dających mu spokoju. Wyszedł z łazienki, a później skierował swe kroki do kuchni. Zrobił sobie śniadanie, potem pozmywał po sobie naczynia.
Wziął, kolejny tego dnia, uspokajający oddech i wszedł do sypialni rodziców. Od wypadku był tam tylko raz, i to po to, żeby zabrać dokumenty umożliwiające mu usamodzielnienie się. Wtedy też, znalazł dokumenty swojego brata. Otrząsnął się z tych myśli i stanowczym ruchem otworzył drzwi do pokoju rodziców. Wszystko było takie, jak zostawili zanim wsiedli do tego przeklętego samochodu. W oczach Alexa pojawiły się łzy, które mimo jego starań, już po chwili popłynęły wartkim strumieniem po policzkach. Wiedział, że nie powinien zachowywać się jak mięczak, ale nie potrafił inaczej reagować na najmniejsze wspomnienie rodziców. O, na przykład ten zegarek jego tata lubił nosić najbardziej, a tę książkę jego mama kochała czytać. Wytarł łzy, obrócił się i to był jego błąd. Na szafce stało zdjęcie rodziców, kiedy wpadli do basen, ale mimo tego, byli uśmiechnięci. Pamiętał to wydarzenie, przecież sam robił im zdjęcie. Zaczął się cicho śmiać, ale po chwili śmiech przerodził się, początkowo w płacz, a później w spazmatyczny szloch. Osunął się po ścianie i dalej płacząc, podkulił nogi.
W takim stanie znalazł go Tom, który przyszedł do Alexa, aby wpierać go, kiedy będzie odwiedzał rodziców. Dla chłopaka to wszystko też wcale nie było łatwe.
Tom bardzo lubił panią Judi, do tej pory pamiętał zapach jej wyśmienitej szarlotki, którą robiła, gdy tylko wiedziała, że Tom wpadnie, a odwiedzał Alexa bardzo często. Za panem Robertem i jego śmiesznymi historyjkami, także tęsknił. Wiedział, że teraz nie czas na wspominanie. Teraz musiał zająć się przyjacielem, który był już na skraju histerii, co nie zdarzyło mu się od czasu pogrzebu rodziców. Tom w ogóle nie poznawał kumpla, ten przed śmiercią rodziców mimo, że był odludkiem, nigdy nie płakał, a teraz robił to i w dzień, a także i w nocy. Chłopak szybko pozbierał swoje myśli, wiedział, że jego przyjaciel go potrzebuje.
Złapał Alexa za ramiona, podniósł jego brodę i zaczął mówić do niego cichym, spokojnym głosem, jak do wystraszonego zwierzęcia.
Kiedy to nie zadziałało, odsunął od siebie ciało przyjaciela i uderzył go w twarz. Dopiero to przyniosło oczekiwany rezultat i Alex spojrzał na niego swoimi zapłakanymi oczami, w których widać było ból i, które wręcz błagały o pomoc.
Tom, nie mówiąc już nic, przytulił trzęsącego się chłopaka.
Nie wiedział, na jak długo popadł w katatonię, ale był bardzo wdzięczny za te ramiona, które nie pozwalały mu, zanurzyć się w ciemności. Kiedy w końcu wyrwał się z tego otępienia, zobaczył, kto przez ten czas trzymał go, nie pozwalając mu na głębszą rozpacz. Był Tomowi tak bardzo wdzięczny, nie potrafił wyrazić tego słowami.
Ramionami mocno objął Toma i nachylił się do jego ucha:
- Dziękuję - tylko tyle, był w stanie wyszeptać. - Tak bardzo cieszę się, że cię mam. - Po tych słowach, ostatnia, słona kropelka potoczyła się po jego policzku.
Po jakimś czasie, Alex zebrał się w sobie i odsunął od przyjaciela. Ten spojrzał na niego z pokrzepiającym uśmiechem na twarzy. Ten gest mówił o wiele więcej, niż słowa.
Alex czuł, że nie jest sam, wiedział, że nawet w najgorszych chwilach jego przyjaciel będzie przy nim, by go wspierać.
Z delikatnym uśmiechem, wstał, a potem podał rękę Tomowi, pomagając mu wstać.
- Pamiętaj, że jestem z tobą, nieważne, co złego cię w życiu spotka. Wiesz przecież, że nigdy nie odwrócę się od swojej rodziny. A ty, czy tego chcesz, czy nie należysz do niej, braciszku.
Poczochrał go po włosach, po czym ponownie przytulił.
- Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. - Westchnął Alex.
- Umarłbyś z głodu chuderlaku - zaśmiał się Tom, rozładowując atmosferę.
Jednak po chwili spoważniał.
- Chodźmy stąd. - Wyprowadził przyjaciel z pokoju, by ten nie musiał, choć przez moment, zadręczać się myślami o rodzicach.
- Tom?
- Tak?
- Wiesz, ja chyba nie czuję się na siłach, żeby tam dzisiaj iść.
Tom zrozumiał, że Alex mówił o cmentarzu.
- I tak dziś, bym cię nigdzie nie wypuścił. Jest już późno, a po za tym, jest zimno. Jeszcze tego mi brakuje, żebym musiał słuchać twojego marudzenia.
- Ej! Ja nie marudzę.
- W ogóle. Kiedy jesteś chory, nie idzie się z tobą dogadać.
- Okej, może masz trochę racji.
- Trochę?
- No okej, przyznaję. Jak jestem chory, to nie da się ze mną wytrzymać.
Obydwoje uwielbiali tak się przekomarzać, w ten pokręcony sposób pokazywali, że im na sobie zależy.
Alex nie czuł już, że jest sam. Wprawdzie, czasem był samotny, ale teraz przekonał się, że już nigdy nie będzie sam.
_____________________________________________________________
Na początku chcę się z Wami przywitać, wiec....
Hej :)
Mam nadzieję, że nie zlinczujecie mnie za te kilka dni spóźnienia, ale choroba nie wybiera, o czym wcześniej już Wam pisałam.
W szczególności podziękować chciałam Ayo Shima, który wspierał mnie ciepłymi słowami, kiedy miałam chandrę. Może innym wydaje się, że zwykły komentarz to nic, ale dla mnie znaczą one bardzo dużo. Tak, więc...Dziękuje Ayo.
Nie będę się już więcej rozpisywać, liczę, że rozdział się spodobał, a jeśli nie, to cóż...
Zawsze możecie składać zażalenia w komentarzach, jak i opinie, na temat rozdziału.
Do napisania. :)
W prawo?
W lewo?
A może powinien zawrócić?
Postanowił skręcić w prawo, miał nadzieję, że nie będzie tego żałować. Czuł czyjąś obecność, oczy, które go obserwowały, więc zaniepokojony, przyspieszył.
Po chwili już nie szedł, a biegł. Bał się. Bał się ciemności i tego, co się w niej kryło.
Nieoczekiwanie las się skończył.
Wybiegł na jezdnię, prosto pod koła rozpędzonego samochodu. Jednak ku jego zdziwieniu, nic mu się nie stało. Co więcej nie dość, że nic mu nie było, to auto, które chwilę wcześniej miało go potrącić...Po prostu przeniknęło przez niego, jakby był duchem. Usłyszał dźwięk pracującego silnika, więc zszedł na pobocze i odwrócił się w stronę pojazdu. W tym momencie czas dla niego się zatrzymał. Drogą jechał granatowy sedan. Do jego oczu napłynęły łzy, które po chwili zaczęły skapywać na jego policzki. To auto należało do jego rodziców, był tego pewny. Tak samo jak tego, że podczas wypadku, uległo całkowitemu zniszczeniu.
Nagle sedan zatrzymał się z piskiem opon i silnik zgasł. Drzwi samochodu otworzyły się a z wnętrza wyszli oni. Był przekonany, że wariuje. Zaniósł się jeszcze większym płaczem. Jego martwi rodzice szli w jego stronę, ale nie to w tym wszystkim było najgorsze. Jego rodzice wyglądali jak wtedy, w kostnicy, kiedy musiał zidentyfikować ich ciała. Spalona skóra, w niektórych miejscach, z ran wciąż płynęła krew. To był przerażający widok i wiedział, że nigdy nie opuści jego głowy. Odwrócił się i zaczął biec, byleby tylko uciec od tych myśli, tego obrazu. Od nich. Słyszał ich głosy, gdy wykrzykiwali jego imię. Zatkał uszy dłońmi, a kiedy to nie pomagało, zaczął ich zagłuszać swoimi krzykami.
Alex obudził się z paniką wypisaną na twarzy. Nie wiedział, jak długo jeszcze wytrzyma znoszenie nawiedzających go snów.
To, co wtedy przeżywał, było prawdziwą bitwą myśli i uczuć.
Może faktycznie, Tom miał rację mówiąc o wizycie u psychologa. Co jeśli świrował?
Stop! Nie dajmy się zwariować, to tylko chwilowe, samo przejdzie.
Dobra, czas wstawać. Trzeba wziąć się w garść. Chociaż, kiedy wczoraj rozmawiał z Tomem, to wszystko wydawało się być łatwiejsze.
Musiał szukać brata, nie miał czasu, żeby rozczulać się nad sobą.
Chciał też odwiedzić grób rodziców, jeśli miał szukać Chrisa to musiał na jakiś czas opuścić miasto, więc także i rodziców. Należało iść do nich i złożyć kwiaty, zapalić znicz. Pożegnać się. Mimo to, jego serce rozpaczało, a dusza cierpiała katusze na myśl, że nie żyli i nie było żadnego sposobu, by wrócili do życia.
Alex wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić. Wstał z łóżka, zabrał ubrania i poszedł do łazienki. Tam umył się, ubrał i ochlapał swoją twarz lodowatą wodą, aby całkowicie pozbyć się myśli nie dających mu spokoju. Wyszedł z łazienki, a później skierował swe kroki do kuchni. Zrobił sobie śniadanie, potem pozmywał po sobie naczynia.
Wziął, kolejny tego dnia, uspokajający oddech i wszedł do sypialni rodziców. Od wypadku był tam tylko raz, i to po to, żeby zabrać dokumenty umożliwiające mu usamodzielnienie się. Wtedy też, znalazł dokumenty swojego brata. Otrząsnął się z tych myśli i stanowczym ruchem otworzył drzwi do pokoju rodziców. Wszystko było takie, jak zostawili zanim wsiedli do tego przeklętego samochodu. W oczach Alexa pojawiły się łzy, które mimo jego starań, już po chwili popłynęły wartkim strumieniem po policzkach. Wiedział, że nie powinien zachowywać się jak mięczak, ale nie potrafił inaczej reagować na najmniejsze wspomnienie rodziców. O, na przykład ten zegarek jego tata lubił nosić najbardziej, a tę książkę jego mama kochała czytać. Wytarł łzy, obrócił się i to był jego błąd. Na szafce stało zdjęcie rodziców, kiedy wpadli do basen, ale mimo tego, byli uśmiechnięci. Pamiętał to wydarzenie, przecież sam robił im zdjęcie. Zaczął się cicho śmiać, ale po chwili śmiech przerodził się, początkowo w płacz, a później w spazmatyczny szloch. Osunął się po ścianie i dalej płacząc, podkulił nogi.
W takim stanie znalazł go Tom, który przyszedł do Alexa, aby wpierać go, kiedy będzie odwiedzał rodziców. Dla chłopaka to wszystko też wcale nie było łatwe.
Tom bardzo lubił panią Judi, do tej pory pamiętał zapach jej wyśmienitej szarlotki, którą robiła, gdy tylko wiedziała, że Tom wpadnie, a odwiedzał Alexa bardzo często. Za panem Robertem i jego śmiesznymi historyjkami, także tęsknił. Wiedział, że teraz nie czas na wspominanie. Teraz musiał zająć się przyjacielem, który był już na skraju histerii, co nie zdarzyło mu się od czasu pogrzebu rodziców. Tom w ogóle nie poznawał kumpla, ten przed śmiercią rodziców mimo, że był odludkiem, nigdy nie płakał, a teraz robił to i w dzień, a także i w nocy. Chłopak szybko pozbierał swoje myśli, wiedział, że jego przyjaciel go potrzebuje.
Złapał Alexa za ramiona, podniósł jego brodę i zaczął mówić do niego cichym, spokojnym głosem, jak do wystraszonego zwierzęcia.
Kiedy to nie zadziałało, odsunął od siebie ciało przyjaciela i uderzył go w twarz. Dopiero to przyniosło oczekiwany rezultat i Alex spojrzał na niego swoimi zapłakanymi oczami, w których widać było ból i, które wręcz błagały o pomoc.
Tom, nie mówiąc już nic, przytulił trzęsącego się chłopaka.
Nie wiedział, na jak długo popadł w katatonię, ale był bardzo wdzięczny za te ramiona, które nie pozwalały mu, zanurzyć się w ciemności. Kiedy w końcu wyrwał się z tego otępienia, zobaczył, kto przez ten czas trzymał go, nie pozwalając mu na głębszą rozpacz. Był Tomowi tak bardzo wdzięczny, nie potrafił wyrazić tego słowami.
Ramionami mocno objął Toma i nachylił się do jego ucha:
- Dziękuję - tylko tyle, był w stanie wyszeptać. - Tak bardzo cieszę się, że cię mam. - Po tych słowach, ostatnia, słona kropelka potoczyła się po jego policzku.
Po jakimś czasie, Alex zebrał się w sobie i odsunął od przyjaciela. Ten spojrzał na niego z pokrzepiającym uśmiechem na twarzy. Ten gest mówił o wiele więcej, niż słowa.
Alex czuł, że nie jest sam, wiedział, że nawet w najgorszych chwilach jego przyjaciel będzie przy nim, by go wspierać.
Z delikatnym uśmiechem, wstał, a potem podał rękę Tomowi, pomagając mu wstać.
- Pamiętaj, że jestem z tobą, nieważne, co złego cię w życiu spotka. Wiesz przecież, że nigdy nie odwrócę się od swojej rodziny. A ty, czy tego chcesz, czy nie należysz do niej, braciszku.
Poczochrał go po włosach, po czym ponownie przytulił.
- Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. - Westchnął Alex.
- Umarłbyś z głodu chuderlaku - zaśmiał się Tom, rozładowując atmosferę.
Jednak po chwili spoważniał.
- Chodźmy stąd. - Wyprowadził przyjaciel z pokoju, by ten nie musiał, choć przez moment, zadręczać się myślami o rodzicach.
- Tom?
- Tak?
- Wiesz, ja chyba nie czuję się na siłach, żeby tam dzisiaj iść.
Tom zrozumiał, że Alex mówił o cmentarzu.
- I tak dziś, bym cię nigdzie nie wypuścił. Jest już późno, a po za tym, jest zimno. Jeszcze tego mi brakuje, żebym musiał słuchać twojego marudzenia.
- Ej! Ja nie marudzę.
- W ogóle. Kiedy jesteś chory, nie idzie się z tobą dogadać.
- Okej, może masz trochę racji.
- Trochę?
- No okej, przyznaję. Jak jestem chory, to nie da się ze mną wytrzymać.
Obydwoje uwielbiali tak się przekomarzać, w ten pokręcony sposób pokazywali, że im na sobie zależy.
Alex nie czuł już, że jest sam. Wprawdzie, czasem był samotny, ale teraz przekonał się, że już nigdy nie będzie sam.
_____________________________________________________________
Na początku chcę się z Wami przywitać, wiec....
Hej :)
Mam nadzieję, że nie zlinczujecie mnie za te kilka dni spóźnienia, ale choroba nie wybiera, o czym wcześniej już Wam pisałam.
W szczególności podziękować chciałam Ayo Shima, który wspierał mnie ciepłymi słowami, kiedy miałam chandrę. Może innym wydaje się, że zwykły komentarz to nic, ale dla mnie znaczą one bardzo dużo. Tak, więc...Dziękuje Ayo.
Nie będę się już więcej rozpisywać, liczę, że rozdział się spodobał, a jeśli nie, to cóż...
Zawsze możecie składać zażalenia w komentarzach, jak i opinie, na temat rozdziału.
Do napisania. :)
piątek, 16 stycznia 2015
Przepraszam
Wiem, wiem, rozdział miał się dziś pojawić, ale niestety się nie pojawi.
Mój wredny Wen wyczuł moją chorobę i nie zbliżał się do mnie przez cały tydzień, w skutek czego mam tylko połowę rozdziału, a naprawdę nie chcę dzielić go na części, żeby dodać cokolwiek.
Jak coś ma się robić, to porządnie albo wcale.
Jeszcze raz przepraszam z całego serca.
Ja i mój Wen, gdy tylko go dopadnę napiszemy świetny rozdział. Postaram się dodać go w jak najbliższej przyszłości.
Mam nadzieję, że to, co złe, zostanie mi wybaczone.
Do napisania. :)
Mój wredny Wen wyczuł moją chorobę i nie zbliżał się do mnie przez cały tydzień, w skutek czego mam tylko połowę rozdziału, a naprawdę nie chcę dzielić go na części, żeby dodać cokolwiek.
Jak coś ma się robić, to porządnie albo wcale.
Jeszcze raz przepraszam z całego serca.
Ja i mój Wen, gdy tylko go dopadnę napiszemy świetny rozdział. Postaram się dodać go w jak najbliższej przyszłości.
Mam nadzieję, że to, co złe, zostanie mi wybaczone.
Do napisania. :)
czwartek, 1 stycznia 2015
Rozdział 1
W niewielkiej, granatowej sypialni na łóżku leżał chłopak, który miał brązowe włosy.
Mógł on mieć maksymalnie 18 lat, dobrze zbudowany. Zwykle jego twarz była bez skazy, a dziewczyny, spokojnie mogły określić go mianem ciacha.Mimo tego, teraz oblicze Alexa, bo tak ów chłopak miał na imię, wcale nie wyrażało rozluźnienia, wręcz przeciwnie, odznaczało się na nim wielkie cierpienie.
Nagle, nastolatek zerwał się z łóżka, szybkimi haustami łapiąc powietrze. Łzy spływały strumieniami po jego policzkach, a w oczach widoczne były strach i odrobina obłędu. Potrząsał głową chcąc odgonić od siebie widok martwych rodziców. Wbrew słowom, że czas leczy rany, rany Alexa nawet nie zaczęły się zabliźniać, choć rodzice jego zginęli przeszło miesiąc wcześniej. Nie chciał przyjąć do wiadomości faktu, że ludzie, którzy byli mu najdrożsi, odeszli w ciągu jednej chwili i to przez jakiegoś pacana, który prowadził pod wpływem alkoholu. Kiedy dowiedział się, że jego rodzice zginęli przez jakiegoś pijaka, najpierw szalał z wściekłości, życząc wszystkiego, co najgorsze temu człowiekowi, ale szybko uświadomił sobie, że gorszy los nie mógł go spotkać. Czekało go dożywocie w więzieniu, a oprócz tego, wyrzuty sumienia, że zabił dwoje ludzi i pozbawił go rodziców, na pewno nie dadzą mu o sobie zapomnieć.
Zerwał się z łóżka i zaczął szybko chodzić po pokoju, rozmyślając o rodzicach i o tym, czego już nigdy nie będzie mógł odzyskać. Na stoliku, stojącym koło łóżka, leżały dwie fotografie. Jedna przedstawiała jego rodziców, przytulających się i uśmiechających w stronę Alexa.
Natomiast na drugim ze zdjęć sfotografowany został 17 letni chłopak, który wyglądał dokładnie tak jak Alex. Jedyną rzeczą, różniącą ich od siebie, był kolor włosów, ponieważ nastolatek na zdjęciu miał włosy czarne jak smoła.
Alex zaczął zastanawiać się, dlaczego rodzice nigdy nie powiedzieli mu, o istnieniu bliźniaka?
Do cholery, to był jego brat!
Jakby tego było mało, to jeszcze bliźniak!
Pomimo śmierci rodziców, czuł, że jeszcze długo będzie miał do nich żal.
Gdyby nie to, że nie żyli pewnie nigdy nie poznałby prawdy. Szukał w sypialni rodziców, dokumentów, mających pomóc mu w uzyskaniu pełnoletności prawnej i możliwości decydowania o sobie, jak dorosły. Miał 17 lat za 2 miesiące już 18, nie chciał trafiać na ten czas do rodziny zastępczej lub do domu dziecka. Dlatego z pomocą prawnika rodzinnego oraz dzięki informacją ujętym w testamencie udało mu się uzyskać pełną kontrolę nad własnym życiem.
Gdy tak dumał, uzmysłowił sobie jedno.
Musiał odnaleźć bliźniaka.
Nie wiedział jeszcze jak to zrobić, ale o to mógł martwić się później. Teraz po jego głowie chodziły myśli o tym, co ma zrobić z przyjacielem, który nie wyobrażał sobie, zostawić go na pastwę losu w tak trudnej sytuacji. Jak na zawołanie rozległ się dzwonek do drzwi, lecz Alex ani myślał ruszać się z pokoju.
Stwierdził, że nie będzie paradował przed przyjacielem w bokserkach, nawet przed tym najlepszym.
W pośpiechu ubrał pierwsze lepsze jeansy i ubrał na górę podkoszulek, a na to narzucił bluzę.
Ledwo, co zapiął zamek bluzy, kiedy drzwi jego pokoju otwarły się z wielkim hukiem, a w nich stanął jego najlepszy kumpel z bananem na twarzy.
- Siemanko!!!Jak tam humorek księżniczko? - rzucił na przywitanie, wiedząc jak na to zareaguje kumpel.
- Aw! Nie nazywaj mnie tak! Zrozumiano?! - Wykrzyknął z furią brązowowłosy.
- Dobrze, już dobrze, nie denerwuj się tak, Złość piękności szkodzi.
Wiedział, że Tom mówi tak, po to, by go rozśmieszyć, ale bardziej go rozzłościł niż rozbawił.
Thomas widząc, że Alex jest na skraju i jeszcze chwila, a to dla niego nie skończy się dobrze, postanowił zmienić temat.
- Coś ty taki nie w sosie? - I nie pozwalając mi nic powiedzieć, kontynuował, jednak tym razem już na poważnie - Znów to samo, prawda? Znowu ci się to śniło?
Alex milczał, nawet nie starając się wtrącać w wywód przyjaciela, bo wiedział, że marnie by wtedy skończył. Wśród znajomych Toma panowała niepisana zasada, że po żadnym pozorem nie należy przerywać kazania chłopaka. Najczęściej, osobą, które to zrobiły zdarzały się różne dziwne wypadki, jak włosy przefarbowane na różowo, czy nagły atak mocnej biegunki.
Alex liczył się ze swoimi włosami, co więcej bardzo je lubił, więc, by nie narażać się chłopakowi, siedział cicho.
- Alex! Alex, czy ty w ogóle mnie słuchasz? Proszę, powiedz mi czy masz dalej te sny, ja po prostu chcę ci pomóc, ale musisz mówić mi, co się dzieje.
Ok?
- Tak, tak... - Wiedział, że przyjaciel ma rację, ale po prostu nie chciał po raz kolejny myśleć o snach nawiedzających go noc w noc.
Tom bardzo martwił się o przyjaciela, zdawał sobie sprawę z tego, że widok martwych rodziców, do tego tak zmasakrowanych nie jest ani trochę miły. Uważał, że Alex powinien pójść do psychologa, bo po tak wielkiej traumie jaką przeżył, nie jeden, by się nie pozbierał.
- Tom, wiem, że się o mnie martwisz i na prawdę doceniam twoją troskę o moją osobę, ale serio, nic mi nie jest.
- Ale Alex...
- Tom do jasnej ciasnej nie mam 5 latek, umiem o siebie zadbać. A jeśli jeszcze raz z twoich ust padnie słowo psycholog, przysięgam, że cię poćwiartuję, wskrzeszę, podpalę, potem zakopie, odkopie, wskrzeszę, a na końcu znów zabiję.
Mimo słów, które wypowiedział, wcale nie był zły na przyjaciela, tylko nie miał już sił, żeby udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Przez moment patrzył się tępo w ścianę, próbując powstrzymać się od wybuchu, lecz niezbyt mu to wyszło.
Opadł na łóżko, schował twarz w rękach i po chwili najzwyczajniej w świecie, rozpłakał się jak dziecko.
- Alex, hej Alex jestem przy tobie nie załamuj się, masz jeszcze mnie. - Tom był przerażony, choć starał się zachować trzeźwy umysł. Nigdy wcześniej nie widział kumpla w takim stanie.
- Ja.......ja.....ja po prostu tak nie potrafię, nie potrafię uśmiechać się jednocześnie, umierając w środku. Czasem, czasem zastanawiam się czy nie byłoby lepiej, gdybym był wtedy w samochodzie, razem z rodzicami. - Mówił, ciągle nie przestając szlochać.
- Alex, nawet tak nie myśl. Spójrz, masz jeszcze kumpla. Ty wiesz, co ja bym przeżywał, z kim miałbym wymyślać te wszystkie numery, co?
- Znalazłbyś nowego, najlepszego przyjaciela.
- Dobra, widzę, że tak się nie dogadamy. Okej, zamknij oczy. Już? Teraz wyobraź sobie, że twoi rodzice nie żyją.
- To akurat nie jest takie trudne...
- Ci...Teraz pomyśl, że masz brata. Brata, mieszkającego w sierocińcu, który nie zna i nigdy już nie pozna rodziców. Pomyśl, on mimo, że ich nie pozna, ciągle ma szansę na poznanie braciszka.
- Tom, wiesz co?
- Hmm?
- Jesteś najlepszym kumplem na świecie.
- Wiem o tym, jestem genialny.
- No, nie pochlebiaj sobie. Ale i tak, dziękuję ci.
- Za co?
- No jak, za co? Gdyby nie ty, dalej bym użalał się nad sobą, a teraz przynajmniej mam cel, do którego będę dążył. Nie mogę być słaby, rodzice by tego nie chcieli. Muszę być silny, dla Chrisa.
- Co chcesz zrobić?
- Jak to, co? Poznać go.
- Ale jak? Przecież ty nawet nie wiesz, gdzie on teraz jest.
- Odnajdę go - powiedział z determinacją w głosie.
Postanowił sobie być silnym dla brata i miał zamiar wytrwać, w tym postanowieniu.
_____________________________________________________________
Hej!
Przede wszystkim, Szczęśliwego Nowego Roku, żebym mój Wen nie chował się przede mną.:)
W ramach Postanowienia Noworocznego, jestem milsza dla ludzi, więc jeśli chcecie wiedzieć jak wyobrażam sobie bohaterów mojego opowiadania, cofnijcie się o jedną notkę w tył.
Tak, tak wiem jestem genialna, jednak zdjęcia bohaterów były dobrym pomysłem(ja na to wpadłam, więc to musi być prawda).
Rozdział pierwszy za nami, mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu, a jak nie. Cóż postaram się nie płakać za dużo.;)
Liczę na komentarze, bo wiecie, mój Wen jest bardzo niesforny i leniwy. Jak Scooby-Doo musi jeść Scooby chrupki, tak Wen musi jeść komcie.:D
Do napisania. :)
Zerwał się z łóżka i zaczął szybko chodzić po pokoju, rozmyślając o rodzicach i o tym, czego już nigdy nie będzie mógł odzyskać. Na stoliku, stojącym koło łóżka, leżały dwie fotografie. Jedna przedstawiała jego rodziców, przytulających się i uśmiechających w stronę Alexa.
Natomiast na drugim ze zdjęć sfotografowany został 17 letni chłopak, który wyglądał dokładnie tak jak Alex. Jedyną rzeczą, różniącą ich od siebie, był kolor włosów, ponieważ nastolatek na zdjęciu miał włosy czarne jak smoła.
Alex zaczął zastanawiać się, dlaczego rodzice nigdy nie powiedzieli mu, o istnieniu bliźniaka?
Do cholery, to był jego brat!
Jakby tego było mało, to jeszcze bliźniak!
Pomimo śmierci rodziców, czuł, że jeszcze długo będzie miał do nich żal.
Gdyby nie to, że nie żyli pewnie nigdy nie poznałby prawdy. Szukał w sypialni rodziców, dokumentów, mających pomóc mu w uzyskaniu pełnoletności prawnej i możliwości decydowania o sobie, jak dorosły. Miał 17 lat za 2 miesiące już 18, nie chciał trafiać na ten czas do rodziny zastępczej lub do domu dziecka. Dlatego z pomocą prawnika rodzinnego oraz dzięki informacją ujętym w testamencie udało mu się uzyskać pełną kontrolę nad własnym życiem.
Gdy tak dumał, uzmysłowił sobie jedno.
Musiał odnaleźć bliźniaka.
Nie wiedział jeszcze jak to zrobić, ale o to mógł martwić się później. Teraz po jego głowie chodziły myśli o tym, co ma zrobić z przyjacielem, który nie wyobrażał sobie, zostawić go na pastwę losu w tak trudnej sytuacji. Jak na zawołanie rozległ się dzwonek do drzwi, lecz Alex ani myślał ruszać się z pokoju.
Stwierdził, że nie będzie paradował przed przyjacielem w bokserkach, nawet przed tym najlepszym.
W pośpiechu ubrał pierwsze lepsze jeansy i ubrał na górę podkoszulek, a na to narzucił bluzę.
Ledwo, co zapiął zamek bluzy, kiedy drzwi jego pokoju otwarły się z wielkim hukiem, a w nich stanął jego najlepszy kumpel z bananem na twarzy.
- Siemanko!!!Jak tam humorek księżniczko? - rzucił na przywitanie, wiedząc jak na to zareaguje kumpel.
- Aw! Nie nazywaj mnie tak! Zrozumiano?! - Wykrzyknął z furią brązowowłosy.
- Dobrze, już dobrze, nie denerwuj się tak, Złość piękności szkodzi.
Wiedział, że Tom mówi tak, po to, by go rozśmieszyć, ale bardziej go rozzłościł niż rozbawił.
Thomas widząc, że Alex jest na skraju i jeszcze chwila, a to dla niego nie skończy się dobrze, postanowił zmienić temat.
- Coś ty taki nie w sosie? - I nie pozwalając mi nic powiedzieć, kontynuował, jednak tym razem już na poważnie - Znów to samo, prawda? Znowu ci się to śniło?
Alex milczał, nawet nie starając się wtrącać w wywód przyjaciela, bo wiedział, że marnie by wtedy skończył. Wśród znajomych Toma panowała niepisana zasada, że po żadnym pozorem nie należy przerywać kazania chłopaka. Najczęściej, osobą, które to zrobiły zdarzały się różne dziwne wypadki, jak włosy przefarbowane na różowo, czy nagły atak mocnej biegunki.
Alex liczył się ze swoimi włosami, co więcej bardzo je lubił, więc, by nie narażać się chłopakowi, siedział cicho.
- Alex! Alex, czy ty w ogóle mnie słuchasz? Proszę, powiedz mi czy masz dalej te sny, ja po prostu chcę ci pomóc, ale musisz mówić mi, co się dzieje.
Ok?
- Tak, tak... - Wiedział, że przyjaciel ma rację, ale po prostu nie chciał po raz kolejny myśleć o snach nawiedzających go noc w noc.
Tom bardzo martwił się o przyjaciela, zdawał sobie sprawę z tego, że widok martwych rodziców, do tego tak zmasakrowanych nie jest ani trochę miły. Uważał, że Alex powinien pójść do psychologa, bo po tak wielkiej traumie jaką przeżył, nie jeden, by się nie pozbierał.
- Tom, wiem, że się o mnie martwisz i na prawdę doceniam twoją troskę o moją osobę, ale serio, nic mi nie jest.
- Ale Alex...
- Tom do jasnej ciasnej nie mam 5 latek, umiem o siebie zadbać. A jeśli jeszcze raz z twoich ust padnie słowo psycholog, przysięgam, że cię poćwiartuję, wskrzeszę, podpalę, potem zakopie, odkopie, wskrzeszę, a na końcu znów zabiję.
Mimo słów, które wypowiedział, wcale nie był zły na przyjaciela, tylko nie miał już sił, żeby udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Przez moment patrzył się tępo w ścianę, próbując powstrzymać się od wybuchu, lecz niezbyt mu to wyszło.
Opadł na łóżko, schował twarz w rękach i po chwili najzwyczajniej w świecie, rozpłakał się jak dziecko.
- Alex, hej Alex jestem przy tobie nie załamuj się, masz jeszcze mnie. - Tom był przerażony, choć starał się zachować trzeźwy umysł. Nigdy wcześniej nie widział kumpla w takim stanie.
- Ja.......ja.....ja po prostu tak nie potrafię, nie potrafię uśmiechać się jednocześnie, umierając w środku. Czasem, czasem zastanawiam się czy nie byłoby lepiej, gdybym był wtedy w samochodzie, razem z rodzicami. - Mówił, ciągle nie przestając szlochać.
- Alex, nawet tak nie myśl. Spójrz, masz jeszcze kumpla. Ty wiesz, co ja bym przeżywał, z kim miałbym wymyślać te wszystkie numery, co?
- Znalazłbyś nowego, najlepszego przyjaciela.
- Dobra, widzę, że tak się nie dogadamy. Okej, zamknij oczy. Już? Teraz wyobraź sobie, że twoi rodzice nie żyją.
- To akurat nie jest takie trudne...
- Ci...Teraz pomyśl, że masz brata. Brata, mieszkającego w sierocińcu, który nie zna i nigdy już nie pozna rodziców. Pomyśl, on mimo, że ich nie pozna, ciągle ma szansę na poznanie braciszka.
- Tom, wiesz co?
- Hmm?
- Jesteś najlepszym kumplem na świecie.
- Wiem o tym, jestem genialny.
- No, nie pochlebiaj sobie. Ale i tak, dziękuję ci.
- Za co?
- No jak, za co? Gdyby nie ty, dalej bym użalał się nad sobą, a teraz przynajmniej mam cel, do którego będę dążył. Nie mogę być słaby, rodzice by tego nie chcieli. Muszę być silny, dla Chrisa.
- Co chcesz zrobić?
- Jak to, co? Poznać go.
- Ale jak? Przecież ty nawet nie wiesz, gdzie on teraz jest.
- Odnajdę go - powiedział z determinacją w głosie.
Postanowił sobie być silnym dla brata i miał zamiar wytrwać, w tym postanowieniu.
_____________________________________________________________
Hej!
Przede wszystkim, Szczęśliwego Nowego Roku, żebym mój Wen nie chował się przede mną.:)
W ramach Postanowienia Noworocznego, jestem milsza dla ludzi, więc jeśli chcecie wiedzieć jak wyobrażam sobie bohaterów mojego opowiadania, cofnijcie się o jedną notkę w tył.
Tak, tak wiem jestem genialna, jednak zdjęcia bohaterów były dobrym pomysłem(ja na to wpadłam, więc to musi być prawda).
Rozdział pierwszy za nami, mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu, a jak nie. Cóż postaram się nie płakać za dużo.;)
Liczę na komentarze, bo wiecie, mój Wen jest bardzo niesforny i leniwy. Jak Scooby-Doo musi jeść Scooby chrupki, tak Wen musi jeść komcie.:D
Do napisania. :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)